Paweł Korzeniowski

i

Autor: Marcin Smulczyński

Paweł Korzeniowski: utopiłem w basenie swoje problemy [WYWIAD]

2013-08-02 7:00

Kto myślał, że on już się nie podniesie po olimpijskiej porażce, był człowiekiem małej wiary. Ten "Korzeń" nie dał się wyrwać. 12 miesięcy po tamtym niepowodzeniu Paweł Korzeniowski (28 l.) został wicemistrzem świata w pływackim wyścigu na 200 m motylkiem. W Barcelonie dał się wyprzedzić tylko Chadowi Le Closowi z RPA.

- Ten medal smakuje szczególnie - nie ukrywa pływak w rozmowie z "Super Expressem". - Przecież we wrześniu złamałem stopę przy grze w piłkę nożną. Potem miałem przykre sprawy osobiste (rozstanie z długoletnią ukochaną, tenisistką Martą Domachowską - przyp. red.). Odeszli ode mnie sponsorzy. Myślałem o końcu kariery. Dlatego ten medal to nagroda za wytrwałość. Na razie deklaruję, że popływam jeszcze przynajmniej przez rok. Może więcej, to zależy od wsparcia finansowego.

"Super Express": - A może te przykre doznania wręcz zwiększyły mobilizację?

Paweł Korzeniowski: - Emocje, które we mnie żyły, trzeba było przekuć w wyniki. Pracowałem z psychologiem, ucząc się zostawiać w basenie to, co niedobre. Sporo motywacji do pracy dały mi też wspólne treningi z Konradem Czerniakiem w Madrycie, w sumie dwa miesiące. Od trzech lat nie miałem solidnego sparingpartnera na treningach, a widząc kogoś mocnego obok siebie, zupełnie inaczej zawodnik się mobilizuje.

- Znalazła się jakaś duchowa pocieszycielka?

- Nie mam pocieszycielki. Musiałem się zmobilizować sam.

- Jak bardzo pan się zmienił od sukcesu w mistrzostwach Europy 2010?

- Mam więcej doświadczenia. Jestem starszy. Trochę mniej mam włosów na głowie (śmiech). Więcej ćwiczyłem w siłowni, więc zmężniałem o 2-3 kg i moja sylwetka zmieniła się, w stylu sprintera. Mam więcej siły, za to kilometrów w basenie przemieliłem od stycznia pewnie nieco ponad 700. Dawniej było to 2700 km rocznie. Teraz nie wytrzymałbym tyle tego fizycznie. Regeneracja już nie ta.

- Czy wszystko udało się w finałowym wyścigu?

- Zepsułem zakończenie, czyli rzut na ostatnią ścianę basenu. I nie bardzo wyszedł mi ostatni, trzeci nawrót (spadł wtedy z pierwszej na drugą pozycję - red.). Wykonałem cztery kopnięcia pod wodą. Gdyby nawrót wyszedł mi tak jak niedawno na Uniwersjadzie w Kazaniu, gdzie kopnięć było sześć czy siedem, to… mogłoby być ciekawiej.

- A gdyby startował w Barcelonie Michael Phelps, z którym nigdy pan nie wygrał?

- Rywalizacja byłaby ciekawsza. Nie wiadomo, czy Phelps miałby dość motywacji i czy wygrałby. Słychać, że myśli o powrocie. Chciałbym, żeby wrócił. To dobre dla pływania, a ja miałbym nową szansę powalczyć o zwycięstwo nad nim.

Najnowsze