Był niezatapialnym królem wody. Waldemar Marszałek – człowiek legenda

2024-08-17 23:47

Bardzo późno doszedł do międzynarodowych sukcesów. Ale gdy wspiął się na światowy szczyt w sporcie motorowodnym, pozostał na nim przez 20 lat. I nie złamały jego charakteru połamane kości ani inne niezliczone urazy. Waldemar Marszałek (1942-2024) godnie wypełnił rodowe nazwisko.

Urodził w czasie okupacji. Dzieciństwo spędzał w pobliżu Portu Praskiego. Można by rzec, że był skazany na życie na wodzie, ale w najmłodszych latach nic na to nie wskazywało. No może prawe, bo gdy dostał od rodziców narty pod choinkę, pokawałkował je, wykonał z nich łódkę i bawił się nią na wodzie.

Jako dziecko doświadczył rodzinnej tragedii. Zdobywał recepty na morfinę dla chorej na raka matki i sam przez trzy lata wykonywał zastrzyki, aż do jej śmierci. Sierotą został mając 12 lat. Ojciec ożenił się ponownie, a w nowej rodzinie dzieci było troje i to Waldek był tym trzecim.

Sportową przygodę rozpoczął od szkółki piłki nożnej w milicyjnym klubie Gwardia. Nie szło mu jednak na boisku. Natomiast zrządzeniem losu okazało się ogłoszenie w „Expressie Wieczornym” o naborze do sekcji motorowodnej warszawskiej Polonii.

Trafił do klubu jako 17-latek. Czyścił łodzie kolegów, sprzątał hangar, wypełniał za innych dokumenty, biegał po papierosy. Po dwóch latach dano mu spróbować swoich sił. Nie na zawodach, a po nich. Skutek? Roztrzaskana łódka.

Ale pozwolono mu wreszcie na pierwszy start widząc w nim zapał do rywalizacji. 1 maja 1961 roku na Wiśle w Warszawie tuż przed wyścigami oberwało się koło zamachowe silnika. Na złamanym łokciu przez pięć miesięcy musiał nosić gips.

Nie zniechęcił się. Jeszcze w tym samym roku wywalczył tytuł mistrza Polski. Pokonał pecha.

SILNIKI Z NRD

Droga do wielkości była jednak bardzo odległa. Dodatkowo trudna w sporcie technicznym, wymagającym odpowiedniego wyposażenia i pieniędzy. W siermiężnych czasach PRL pomogła mu niezwykła smykałka techniczna. Sam przerabiał i udoskonalał silniki, które kupował u Bernarda Danischa w NRD. Współpraca przybrała formę przyjaźni - pierwszemu synowi nadał imię Bernard.

Syn urodził się w roku 1976, dwa lata po ślubie Krystyny i Waldemara Marszałków. Młoda rodzina mieszkała u teściów, a sam motorowodniak utrzymywał ją jako taksówkarz.

TYTUŁ 37-LATKA

Mąż i ojciec miał już 37 lat, gdy doczekał się pierwszego medalu w mistrzostwach świata. Czempionat klasy OA (250 ccm) rozgrywany był w Poznaniu. Zwycięstwo we własnym kraju miało smak szczególny. Wicepremier Tadeusz Wrzaszczyk obiecał mu za to przydział mieszkania oraz talon na samochód. Na obietnicy się skończyło.

Rok później obronił tytuł w MŚ w Szwecji. Złoty medal zapewnił sobie już po trzech z czterech regulaminowych wyścigów. A mistrzowska „tryplę” w klasie 250 ccm dopełnił w roku 1981. Jako pierwszy motorowodniak w historii wywalczył trzy tytuły mistrza świata z rzędu, za co otrzymał złoty medal światowej federacji UIM. Mało tego, w tym samym roku po raz pierwszy wygrał ME, tym razem w klasie 350 ccm.

ŚMIERĆ KLINICZNA

Ponure pierwsze miesiące stanu wojennego nie pozwoliły na jakikolwiek trening. Ale w kwietniu 1982 r. zezwolono mu na start w Pucharze Świata w Berlinie Zachodnim. Mistrz świata znów pokazał klasę: wygrał dwa pierwsze wyścigi. W trzecim także prowadził, gdy nagle jego „ślizgacz” wpadł do wody przy wielkiej prędkości. Na szczęście goniący go Niemiec Helmut Faustmann zatrzymał się i trzymał nad powierzchnią wody głowę nieprzytomnego Marszałka do przybycia ratowników.

Miał pękniętą czaszkę, uszkodzony nerw wzrokowy, rozbite biodro, połamane żebra, urwaną piętę. Znalazł się w stanie śmierci klinicznej. A wszystko dlatego, że warunki przechowywania łodzi spowodowały rozwarstwienie się kadłuba.

Kilkugodzinna operacja uratowała mu życie. Przebudził się po pięciu dniach.

Pani Krystyna zakazała mężowi uprawiania sportu na zawsze. Ale mistrz świata nie widział życia bez ścigania. Jeszcze w tym samym roku i na tym samym akwenie wygrał międzynarodowe zawody.

HARDY I NIEZATAPIALNY

Wypadki, złamania i kontuzje powtarzały się przez całą jego sportową karierę. Trudno byłoby znaleźć na jego ciele większy obszar bez urazu.

- Miałem takie życie, które nauczyło mnie, by być hardym i zawziętym. Nigdy się nad sobą nie rozczulałem – deklarował niezatapialny Marszałek.

Zdobył 27 medali MŚ i Europy w klasach O-250 i O-350 ccm. Ostatni z nich, gdy miał już 55 lat.

Pożegnalny start zaplanował w ME 2002 w Warszawie. Gdy jednak jego synowi Bernardowi zepsuł się silnik, oddał mu swoją łódkę. A ten na ojcowej „łajbie” wywalczył srebrny krążek.

NIEJEDEN MARSZAŁEK

Seria sukcesów firmowanych nazwiskiem Marszałek nie ustała. Nieżyjący już Bernard (1976-2007) wywalczył sześć medali wielkich czempionatów. Młodszy syn, Bartłomiej (ur. 1983) po srebrze MŚ 2006 w klasie O-350 z powodzeniem startuje w Formule 1 H2O, ma w dorobku wygrany wyścig GP.

A dumny Ojciec, który czynnie wspomagał karierę synów, patrzy teraz z góry na wyczyny Bartka.

Pogrzeb WALDEMARA MARSZAŁKA odbędzie się 20 sierpnia. Uroczystości żałobne rozpoczną się o godz. 12:30 w kościele św. Wincentego (murowanym) na warszawskim Bródnie.Po uroczystościach żałobnych ciało Zmarłego zostanie odprowadzone do rodzinnego grobu na Cmentarzu Bródnowskim (rząd 34, kwatera B-2-3). 

Mistrz spocznie w  grobowcu, w którym pochowany jest jego starszy syn Bernard.

Najnowsze