Sam belgijski selekcjoner był miło witany przez gospodarzy w Urmii. – Dostałem nawet honorowe obywatelstwo i dywan w prezencie od władz miasta – mówi nam Heynen. – Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie jeden incydent. Zdarzyło się to po przegranym 2:3 meczu z gospodarzami. Nie chodziło tylko o olbrzymi korek, w który wjechał nasz autobus w drodze powrotnej z meczu z Irańczykami. Problem polegał na tym, że przydzielono nam za małą ochronę policyjną i w pewnym momencie wylądowaliśmy nieobstawieni w środku gigantycznego, napierającego tłumu. Widziałem może ze dwóch policjantów, którzy mieli nam pomóc w poradzeniu sobie z tysiącami ludzi i setkami samochodów blokujących ulice – opowiada Heynen.
– Ludzie zaczęli tańczyć wokół autobusu. Większość zachowywała się przyjaźnie, ale nie wszyscy. To był moment, w którym nasz zespół znalazł się w realnym niebezpieczeństwie. Nad niczym nie mieliśmy kontroli, siedzieliśmy bezradnie w środku. Gdyby w tłumie znaleźli się jacyś prowokatorzy, którzy zaczęliby robić coś więcej niż tylko hałasować, nie wiem jak to by się skończyło. Jedna iskra mogła wystarczyć, by wydarzenia wymknęły się spod kontroli. Poczułem się jak w filmie, w którym takie akcje kończą się czymś dramatycznym. Na szczęście tu stało się inaczej – dodaje selekcjoner Biało-Czerwonych.
– Nie przypominam sobie bardziej niebezpiecznej sytuacji w swojej trenerskiej karierze. Kiedy dotarliśmy do hotelu, poczułem jak wszystkim spada kamień z serca i zobaczyłem jaka ulga maluje się na twarzach sztabu i graczy. Zacząłem się potem zastanawiać, co stałoby się na ulicy, gdybyśmy wygrali z Iranem. A już nawet nie próbuję sobie wyobrażać, co mogłoby się wydarzyć, gdyby w autobusie był z nami Michał Kubiak… – nie ukrywa Heynen.