Marcin Matkowski (27 l.) i Mariusz Fyrstenberg (28 l.) są o krok od zakwalifikowania się do najbardziej prestiżowego turnieju w sezonie. Poprzednio w Masters Cup odpadli w fazie grupowej. - Teraz pojedziemy po znacznie więcej - obiecuje "Frytka".
Po kilku nieudanych turniejach, na początku września wydawało się, że Marcin i Mariusz praktycznie nie mają już szans na awans do turnieju Masters (8 najlepszych par sezonu). Wtedy jednak zaczęli grać tak, jak potrafią najlepiej. W czterech ostatnich startach dwa razy awansowali do finału (Metz, Bukareszt), a w niedzielę wygrali turniej Masters Series w Madrycie. Efekt? Wskoczyli na 7. miejsce w rankingu i jeśli nie wydarzy się katastrofa, na początku listopada zagrają w Szanghaju w Masters Cup.
- Zwycięstwo w Madrycie to nasz największy sukces w karierze - mówi wprost ojciec tego sukcesu, Marcin Matkowski. To jego serwis był kluczem do zwycięstwa w finale. Polacy grali z parą Bhupathi - Knowles, która ma na koncie ponad 100 wygranych imprez. Jednak na pędzące 235 km/h serwisy Marcina słynni rywale nie mieli żadnego sposobu.
- Ależ on serwował! - "Frytka" nie może się nachwalić partnera. - Marcinowi brakuje już tylko 13 kilometrów do rekordu Andy'ego Roddicka.
Po zwycięstwie Mariusz dostał SMS-a od... Boba Bryana, najlepszego deblisty świata (w parze z bratem bliźniakiem Mikiem od 5 lat są na 1. miejscu w rankingu).
- Pogratulował nam i przypomniał, że jeszcze tylko ich nie mamy na rozkładzie - opowiada "Frytka". - Z wszystkimi pozostałymi parami z czołówki już wygraliśmy. No to mu odpisałem, że na nich przyjdzie kolej w finale któregoś z turniejów wielkoszlemowych. Gramy tak dobrze, że jesteśmy w stanie tego dokonać!
Jeśli Polakom się to uda, dostaną czek na ponad milion złotych. Jest o co grać!