"Super Express": Przez kontuzję śródstopia zrezygnowałeś z udziału w Pucharze Hopmana, w którym miałeś wystąpić w parze z Agnieszką Radwańską. Czy te problemy zdrowotne są już za tobą? I jak bardzo przeszkodziły w przygotowaniach do sezonu
Jerzy Janowicz: Problemy ze stopą skomplikowały mi przygotowania i to niestety bardzo. Miałem pękniętą trzeszczkę w stopie, to taka mała kostka. To kontuzja, która jest bardzo uciążliwa, nie jest poważna, ale też nie da się z nią normalnie funkcjonować. Dlatego moje treningi koncentrowały się głównie na przygotowaniu ogólnym, ćwiczyłem dużo w siłowni. Za to biegać nie mogłem, więc zajęć z rakietą było strasznie mało. Od kończącego sezon turnieju w Paryżu trzymałem ją w rękach w zasadzie tylko kilka razy. Cóż, tak się zdarza. Teraz na szczęście wszystko jest już na dobrej drodze, żeby kontuzja została zupełnie wyleczona. Kość jest w końcowej fazie zrostu i jest tam już tylko stan zapalny, przez który odczuwam ból. Jestem głodny gry i to jest najważniejsze.
Przeczytaj: Słodko gorzki rok polskich sportowców
- Jak duże jest ryzyko, że w Sydney i potem w Melbourne nie zagrasz?
- Ciężko mi to ocenić. Do turnieju w Sydney został jeszcze prawie tydzień i to sporo czasu, żeby ten stan zapalny wyleczyć. Jestem dobrej myśli.
- Przygotowania do nowego sezonu zacząłeś od testowania sprzętu. Czym nowe rakiety różnią się od tych, których do tej pory używałeś?
- Te, którymi teraz będę grał, są w gruncie rzeczy podobne do tych, których używałem podczas Wimbledonu. Potem jednak szukaliśmy nowych rozwiązań. Końcówkę sezonu grałem już innymi rakietami i nie był to sprzęt, który by mi w stu procentach odpowiadał. Poprosiłem o wsparcie firmę Babolat, z której rakiet od dawna korzystam. Przyleciała do mnie z Francji profesjonalna ekipa i bardzo mi pomogła. Przeprowadziliśmy specjalistyczne testy i pomiary. W czasie treningu analizowaliśmy balans rakiet, dociążaliśmy i odciążaliśmy je. Wszystko po to, żeby używany w nowym sezonie sprzęt pasował mi idealnie.
- I pasuje?
- Teraz już na pewno nie będę się czuł tak, jak bym miał w ręku kołek (śmiech).
- Przed tobą turniej w Sydney (6 stycznia), ale przede wszystkim wielkoszlemowy Australian Open (13 stycznia). Rok temu doszedłeś do III rundy, a wcześniej działo się dużo - najpierw słynne "How many times" i awantura z arbitrem, a potem przegrany mecz z Almagro, w którym pokonała cię głównie krwawa rana na prawej dłoni. Lubisz tam grać?
- Tak, bardzo lubię ten turniej. Atmosfera w Melbourne jest świetna. Nawierzchnia też mi odpowiada. Jeszcze parę lat temu była inna, taka gumowata, szorstka, tępa a przez to wolna. Ale teraz ją zmienili. A już najbardziej pasuje mi pogoda. Lubię grać, gdy święci mocno słońce i jest bardzo ciepło, łatwiej mi się wtedy rozgrzać i wejść na wyższe obroty.
- Nie lubisz wyznaczać sobie celów, w postaci konkretnych pozycji w rankingu. Ale z twojego obozu padały ostatnio konkretne deklaracje, że celem na ten sezon jest pierwsza "10".
- Nie chcę kategorycznie zakładać sobie, że muszę w pierwszej "10" być, bo byłoby to tylko stwarzaniem dodatkowej, zupełnie niepotrzebnej presji. Ale jeżeli uda się to osiągnąć, to z pewnością się nie obrażę, a nawet będę z siebie bardzo zadowolony. A jeśli się nie uda, to będzie to po prostu mój cel na kolejny sezon.
- Wśród tenisowych gwiazd zapanowała ostatnio ciekawa moda. Novak Djoković zatrudnił za stanowisku trenera Borisa Beckera, krótko potem Roger Federer rozpoczął współpracę ze Stefanem Edbergiem, a szkoleniowcem Andy'ego Muraya od dłuższego czasu jest Ivan Lendl. Nie korci cię, żeby zgodnie z tym trendem zatrudnić jakąś tenisową legendę z lat osiemdziesiątych?
- Na razie takich przemyśleń nie miałem. Z roku na rok moja pozycja w rankingu jest coraz lepsza, więc nie widzę powodów, żeby coś zmieniać. Choć jeżeli w mojej grze zacznie się jakaś stagnacja, to z pewnością pomyślę i o tym.
- Z barażu z Australią o awans do Grupy Światowej Pucharu Davisa wyeliminowała cię kontuzja kręgosłupa. Podobnie było teraz, gdy miałeś w parze z Agnieszką Radwańską wystąpić w Pucharze Hopmana. Czy 31 stycznia, gdy Polska zagra w Moskwie z Rosją w Pucharze Davisa, będziesz do dyspozycji?
- Tak. Występ w tym meczu jest w moich planach.
- Przed tobą najdłuższa w sezonie podróż samolotem, których bardzo nie lubisz. Lot do Sydney potrwa ponad 20 godzin. Masz jakiś sposób, żeby to wytrzymać?
- Mam. Staram się nie spać przed samym lotem. W ten sposób kumuluję zmęczenie i jak jestem taki "niedospany", łatwiej mi zasnąć i jak najdłużej nie budzić się w samolocie. Te loty trwające ponad 20 godzin są dla mnie faktycznie bardzo męczące i irytujące. Zresztą nie znam ani jednej osoby, która potrafiłaby bez nerwów taką podróż wytrzymać.
- Czego ci życzyć w 2014 roku?
- Po pierwsze, żeby udało mi się przespać cały lot (śmiech). Po drugie, szybkiego wyleczenia tej kontuzji stopy. A po trzecie, żeby potem kontuzje omijały mnie przez cały sezon z daleka.