- Pierwszy mecz za tobą. Jak ocenisz ten występ?
Agnieszka Radwańska: - Jestem zadowolona. Zawsze dobrze jest wygrać na początek Wielkiego Szlema szybko i w dwóch setach, tym bardziej, że pogoda utrudniała mocno grę. Wiatr nie dość, że mocno wiał, to był jeszcze bardzo zmienny. Zdarzało się, że mimo zmian stron grałam cztery kolejne gemy pod wiatr. Było ciężko, ale nie było znowu aż tak strasznie, grywałam w gorszych warunkach. Mecz był trochę szarpany, ale ważne, że udało mi się zagrać solidnie od początku do końca i kontrolować sytuację. Trochę uciekł mi ten początek drugiego seta (Agnieszka przegrywała 0:2, red.), ale najważniejsze, że szybko wróciłam i odrobiłam straty.
- Każdy Wielki Szlem ma swoją specyfikę. Z czym kojarzy ci się najbardziej US Open?
- Z tym, że zawsze jest tu bardzo głośno, tłoczno i ciągle stoi się w korkach. Teraz na przykład grałam o 11, więc musiałam wstać bardzo wcześnie, żeby ze wszystkim zdążyć. Ale już się do tego przyzwyczaiłam, przylatując tutaj, wiem, czego się spodziewać, więc nie ma co narzekać.
- Przed US Open wycofałaś się z turnieju w Cincinnati, żeby polecieć do Krakowa na pogrzeb dziadka. To była trudna decyzja?
- Są w życiu wartości, które są dużo ważniejsze niż tenis, więc ta decyzja była oczywista, w ogóle nie brałam pod uwagę innego rozwiązania. Byłam to winna mojemu dziadkowi, który miał duży wpływ na moją karierę (finansował ją na początku, red.).
- Jak forma psychiczna po tych osobistych problemach?
- Jest dobrze. Dziadek był chory nie od wczoraj i nie od tygodnia. Walczył z nowotworem już od 1,5 roku. Oczywiście na odejście kogoś tak bliskiego nie można się przygotować, to zawsze bolesny cios, ale wiedziałyśmy z Ulą już od jakiegoś czasu, że ten moment nadejdzie.
- A jak forma fizyczna? W tym momencie sezonu zazwyczaj narzekasz już na kontuzje przeciążeniowe...
- Faktycznie, grałam ostatnio sporo meczów, a bliżej już do końca sezonu niż do początku i to czuję się w nogach. Ważne, że teraz miałam sporą przerwę i był czas, żeby odpocząć i się zregenerować. Coś tam czasem zaboli, coś strzyknie, ale ogólnie jest dobrze. Póki nie widać plastrów i bandaży jest OK.
- W kolejnej rudzie twoją rywalką będzie Hiszpanka Torro-Flor. Co możesz o niej powiedzieć?
- Tyle jest tych Hiszpanek, większość znam, ale szczerze mówiąc o tej nie słyszałam. Jeżeli ją znam, to tylko z widzenia. Ale zdążę się przygotować.
- Jak ocenisz losowanie? Pierwsze rundy wydają się łatwe, ale potem w 1/8 finału możesz zagrać z Lisicki, w 1/4 z Li, a w 1/2 finału z Sereną Williams...
- Szczerze mówiąc nawet nie przyglądałam się turniejowej drabince. Patrzę tylko na kolejny mecz i nie lubię oceniać, czy losowanie jest dobre czy złe, bo to się okaże później. Takie myślenie, co będzie za kilka rund nie ma sensu. Ja mogę tak daleko nie dość , inne dziewczyny też mogą wcześniej odpaść. Ostatni Wimbledon, gdzie faworyci odpadali jeden za drugim, to pokazał.
- Na czym polega ta nowojorska klątwa? US Open to jedyny turniej wielkoszlemowy, na którym nie udało ci się dojść do 1/4 finału...
- Nie wiem do końca na czym ona polega. Chyba chodzi o nawierzchnię.
- Ale przecież na w innych turniejach rozgrywanych na twardych kortach radzisz sobie świetnie.
- Tak, ale każda nawierzchnia jest inna, do tego dochodzą inne warunki pogodowe, nie ma dwóch takich samych turniejów. W Nowym Jorku korty są dość dziwne. Kozioł piłki jest wyższy, piłka nabiera specyficznego przyśpieszenia i do tej pory mi to nie pasowało. Ale w końcu musi mi się udać tę nowojorską klątwę przełamać, czas najwyższy to zrobić.
Notował w Nowym Jorku Michał Chojecki