Świat sportu nie był gotowy na tak nagłą i niespodziewaną stratę wielkiego mistrza. Gdy została opublikowana informacja o śmierci Kobe'ego Bryanta w katastrofie jego prywatnego śmigłowca, wśród sportowców oraz kibiców zapadła wielka żałoba. Rodzina Bryantów natomiast przeżywa tragedię o jeszcze większym rozmiarze, jako że w momencie wypadku helikopterem podróżowała także m.in. córka koszykarza, "GiGi".
Pierwsze doniesienia po katastrofie podkreślały, że w powietrzu panowały kiepskie warunki do lotu śmigłowcem. Panowała mgła, a ponadto w powietrzu cały czas dały się odczuwać skutki niedawnych olbrzymich pożarów, które nawiedziły Kalifornię. Teraz stacja telewizyjna ESPN donosi o kolejnych ustaleniach funkcjonariuszy. Maszyna, którą poruszał się Bryant - helikopter Sikorsky 76-B - nie posiadała rekomendowanego systemu ostrzegania przed zbyt małą odległością od ziemi.
Polecany artykuł:
Według doniesień amerykańskich mediów, pilotowi feralnego środka transportu zabrakło niespełna dziesięciu metrów, aby cudem ominąc wzgórze, o które się rozbił. Opadanie maszyny trwało niespełna minutę, a w uratowaniu się z pewnością nie pomógł brak właściwego systemu kontrolującego wysokość.
Wstępny raport służb pracujących na miejscu wypadku powinniśmy poznać w ciągu kilku dni. Pełen proces wyjaśniania przyczyn katastrofy potrwa zaś najprawdopodobniej przez wiele miesięcy.