Kent Washington koszykarz z filmu Miś

i

Autor: archiwum se.pl

Koszykarz z Misia wciąż kocha Polskę

2013-09-13 4:00

Starsi kibice pamiętają jego popisy z koszykarskiego boiska, młodsi znają go już tylko ze słynnej sceny w kultowym filmie Barei. 30 lat temu filigranowy, mierzący zaledwie 173 cm Kent Washington (58 l.) podbił polską ligę, a na mecze z jego udziałem ustawiały się kilometrowe kolejki. Spędził w Polsce pięć sezonów i był tu gwiazdą basketu numer jeden.

"Jak się masz" - mówi po polsku z bardzo dobrym akcentem Washington, gdy dzwonimy do jego domu pod Nowym Jorkiem. Nie pamięta wiele więcej z naszego języka, ale pojedyncze zwroty i nazwiska kolegów z parkietu wymawia poprawną polszczyzną, mimo że po raz ostatni był w naszym kraju w 1983 roku.

Dziś pracuje jako nauczyciel kilku przedmiotów w trzeciej i czwartej klasie w szkole podstawowej, prowadzi też zajęcia rekreacyjne z koszykówki. Żonę Susanne poznał, grając przez wiele lat w Szwecji, ich córka Kehli uprawia softball.

Bardzo chętnie wspomina stare dobre czasy, gdy jako 23-latek zaczął grać i mieszkać w komunistycznym kraju. W latach 1978-1983 występował w Starcie Lublin i Zagłębiu Sosnowiec. Był pierwszym czarnoskórym koszykarzem w Polsce.

Zomowcy prosili o autografy

- Sprowadził mnie nieżyjący już trener Startu Zdzisław Niedziela, którego poznałem, będąc u was wcześniej na tournee z drużyną akademicką. W Stanach przyjaciele uważali, że zwariowałem, chcąc jechać do Polski. Tymczasem to były najlepsze chwile mojego życia.

Ludzie w pewnym momencie zaczęli mnie traktować jak Polaka. Czułem się jak celebryta. Nie przeraził mnie ani wasz dziwny ustrój, ani stan wojenny, który zastał mnie w środku jednego z sezonów. Widziałem na ulicach czołgi, milicjantów i żołnierzy. Ale oni, tak jak wszyscy Polacy, byli dla mnie bardzo mili. Zawsze podchodzili i prosili o autograf.

Kurczaki i czekolada

- Dostawałem kartki na rozmaite produkty, tak jak zwyczajni ludzie. Ponieważ nie piłem alkoholu i nie paliłem, oddawałem kartki na używki kolegom, a oni rewanżowali mi się kartkami na mięso. Uwielbiałem kurczaka z frytkami i to było moje główne danie. Pasjami zajadałem też kiełbasę. Zdarzało mi się stać w kolejkach, ale nie da się ukryć, że sportowcom wiele towarów udawało się załatwiać innymi drogami.

W Polsce nigdy też nie brakowało zabawnych zdarzeń. Kiedyś trzymałem na kolanach kilkuletniego syna znanego koszykarza Mieczysława Młynarskiego, aż tu nagle chłopczyk zaczyna mnie gryźć w palec. - Czemu to robisz? - spytałem zaskoczony. Na to dzieciak: - A to nie czekolada?

Zagrałem w słynnym filmie

- "Miś"? Pewnie, że pamiętam. Na początku w ogóle nie chciałem jechać na zdjęcia, ale jakoś mnie przekonał polski przyjaciel i dałem się namówić. Dowiedziałem się, że mam wykonać kilka koszykarskich sztuczek, nie wiedziałem tylko, że piłka będzie się tak kiepsko odbijać. Dałem jednak radę. Najpierw zrobiłem sobie rozgrzewkę, a potem nakręcono trzy czy cztery ujęcia, kozłowałem piłką, na czym się dało: podłodze, stole, ścianie. Wybrali z tego, co chcieli. I zupełnie już nie pamiętam, czy mi w ogóle zapłacili za tę rolę. Jednak na pewno nie robiłem tego dla pieniędzy.

Czy dziś tak samo wykonałbym te dryblingi? Bardzo bym chciał, ale byłoby trudno, mam trochę problemów z biodrem, poza tym technika już nie ta... Dopiero po latach dowiedziałem się, że zagrałem w słynnym polskim filmie i to mnie napawa wielką dumą.

Nasi Partnerzy polecają
Najnowsze