„Super Express”: - Pobiegłeś z takim samym numerem, z jakim Robert Lewandowski gra w Bayernie Monachium. Zwróciłeś w ogóle uwagę na to?
Marcin Lewandowski: - Nie zwróciłem uwagi (śmiech). Nie interesuje się specjalnie piłką nożną, ale oczywiście kibicuję naszym chłopakom. To nasza reprezentacja. Robert Lewandowski to zawodnik najwyższej klasy światowej. To, co on robi na boisku, to się w głowie nie mieści. Życzę mu, żeby jego passa trwała jak najdłużej.
- Dziewiątka służy Lewandowskim?
- Dokładnie. Nazwisko też zobowiązuje (śmiech).
- Jak się czułeś biegnąc na dystansie półtora kilometra? Wcześniej byłeś raczej fachowcem od 800 metrów.
- To moja pierwsza impreza mistrzowska na otwartym stadionie na tym dystansie. Olbrzymi sukces. Wielu ośmiusetmetrowców próbowało przejść na dystans 1500 metrów i im nie wychodziło. Fajnie to się wszystko układa. Najpierw srebrny medal halowych mistrzostw świata, teraz srebro mistrzostw Europy w Berlinie. Po raz kolejny udowodniłem, że jestem w topie na świecie. 10 rok z rzędu jestem w top 10 na świecie. Wielkie ukłony dla mojego brata i trenera Tomasza Lewandowskiego.
- Do złota zabrakło naprawdę niewiele.
Dwa metry by wystarczyły i byłbym mistrzem Europy. Cieszę się niesamowicie. Nic nie jest ważniejsze od tego, że zdobyłem cenne doświadczenie przed jakże ważną imprezą, jaką są igrzyska olimpijskie 2020 w2 Tokio. Po to tutaj przyjechałem, nawet kosztem straty medalu na 800 metrów. Chciałem biegać na dłuższym dystansie, żeby łapać doświadczenie. To coś niesamowitego, że udało się zdobyć medal.