Kszczot pobiegł w półfinałach znakomicie. Wysforował się na czoło stawki i do ostatnich metrów kontrolował wydarzenia na bieżni. Dzięki temu pewnie awansował do finału. Gorzej poszło natomiast Lewandowskiemu, który przespał środkową część dystansu i na finiszu musiał odrabiać straty. Niestety, nie udało mu się znaleźć w najlepszej dwójce i zmuszony był czekać na wyniki trzeciego półfinału. Po jego zakończeniu okazało się, że Polakowi do finału zabrakło ledwie dziesiątej części sekundy!
Większy dystans do czołówk dzielił Ewę Swobodę. Polka miała sprawić niespodziankę w półfinałach sprintu, ale pary wystarczyło naszej sympatycznej dziewczynie tylko na pierwsze 30 metrów. Wtedy była jeszcze na prowadzeniu. Później bardziej doświadczone rywalki rozpędziły się jednak, 20-latka z Żor zwolniła i nie awansowała do finałowej rywalizacji.
Sporą porażką okazał się też start Konrada Bukowieckiego i Michała Haratyka w finale pchnięcia kulą. Ten drugi skończył rywalizację na piątej pozycji do triumfatora, Nowozelandczyka Tomasa Walsha, stracił jednak pół metra. Bukowieckiego od złotego medalu dzieliło jednak zdecydowanie więcej. Przepaść. Ponad metr.
Ozdobą wieczoru okazał się natomiast finał sprintu kobiet. O złotym medalu zadecydował dopiero fotofinisz. Wydawało się bowiem, że pierwsza na metę wpadła Marie Josee Ta Lou. Iworyjka zaczęła już nawet świętować. Nie spojrzała jednak na swoją prawą stronę, gdzie niezwykłym "rzutem" popisała się Amerykanka Tori Bowie. "Kradnąc" rywalce niemal pewne złoto.