„Super Express”: - Można gratulować takiego początku po miesiącach przerwy?
- Ani gratulować ani ubolewać – mówi ze śmiechem rekordzista Polski w skoku o tyczce (6,02 m) i wczorajszy solenizant. - Miewałem już gorsze debiuty w sezonie. Więc obecny zaliczam do udanych. I nabrałem mocnej ochoty do rywalizacji.
- Spodziewa się pan, że będą padały w tym sezonie rekordy kraju, a może i rekord świata?
- Myślę, że będzie to bardzo trudne, bo pandemia utrudnia przygotowania. Ale z drugiej strony są przecież ambitni sportowcy, którzy zdołali zbudować formę. Na pewno Duplantis, Francuz Lavillenie, mam nadzieję, że i ja. Bardzo dobrze wyszło moje niedawne zgrupowanie w COS w Spale. Ale w tym czasie sukces odniosła też moja córeczka Liliana: zaczęła raczkować. I bardzo szybko zżyła się z naszym pieskiem, labradorem, kupionym właśnie pod kątem dziecka.

i
- Czy na pana jakiś wpływ rekordy Duplantisa ustanowione w sezonie halowym?
- Nie przygniotły mnie psychicznie. „Mondo” to świetny sportowiec i fajny człowiek. Ja zaś patrzę na siebie. Daję z siebie sto procent na treningach i trudno byłoby o sto jeden czy więcej.
- Da się dogonić Szweda w tym roku?
- Oj, myślę sobie, że mógł się jeszcze nawet nie urodzić ktoś, kto by go dogonił. W tej chwili nie widzę takiego.
- Więc może to dobrze, że igrzyska w Tokio i mistrzostwa Europy przełożono na przyszły rok?
- Mam nadzieję, że za rok będzie łatwiej. Ale wpływ mam tylko na siebie i na swoją formę.
- A czy koronawirus wyrządził panu poważne straty w dochodach?
- Przez pewien czas staliśmy się „bezrobotni” (śmiech). Nie było startów w mityngach. Straty są, ale względne. Cieszę się, że utrzymane zostały w tej samej wysokości moje stypendia - kadrowe i od miasta Szczecin.