„SE”: - Można sobie wyobrazić powtórkę dziewięciu medali z igrzysk w Tokio?
T. Majewski: - Jako praktyk i człowiek trzeźwo myślący powiedziałbym: nie. Takiego wyniku nie zakładamy. Cuda zdarzają się rzadko. Ponadto w składzie brakuje mistrzyni z Tokio, Anity Włodarczyk.
- Komu daje pan szansę na podium?
- Największe szanse mają młociarze Wojtek Nowicki i Paweł Fajdek, bo rzucają daleko i w tym roku rywalizują głównie pomiędzy sobą. I dwie sztafety 4x400 metrów, bo „na papierze” wyglądają bardzo dobrze. A o medal powalczyć jeszcze mogą: wieloboistka Adriana Sułek, która ma trzeci wynik na świecie w tym roku, Patryk Dobek na 800 metrów i Malwina Kopron w młocie.
- W poprzednich trzech czempionatach mieliśmy po trzy medale w młocie…
- Może się to powtórzyć. Mam nadzieję, że Malwina trafi z formą i powalczy skutecznie z Amerykankami.
- Nie liczy pan na sukces w swojej specjalności, pchnięciu kulą?
- Widzę Michała Haratyka i Konrada Bukowieckiego w finale. To już będzie duży sukces. Bo zapowiada się finał na rekord świata. A na medal trzeba by pchnąć ponad 22,50 albo nawet 23 metry [rekord Polski wynosi 22,32 m - red.].
- A czy pana samego uwiera w dołku, że nie został pan mistrzem świata?
- Uwierało w przeszłości. Były na to bardzo duże szanse w Berlinie 2009 i w Daegu 2011. Chciałem być pierwszym kulomiotem, który dzierży jednocześnie tytuł mistrza olimpijskiego i mistrza świata. Cóż, nie udało się…