Bramkarz West Ham United spisał się dużo lepiej od Wojciecha Szczęsnego, na którego od początku turnieju stawiał selekcjoner. Grał bardzo pewnie i zaliczył kilka świetnych interwencji.
- Wiadomo, że jeżeli jedzie się na mistrzostwa świata, to po ciuchu człowiek liczył, ze trener mu zaufa – mówi Fabiański. - Niestety, stało się inaczej. Koniec końców mam małe pocieszenie, że chociaż w jednym meczu trener mi dał możliwość zagrania. Moje proszenie trenera o występ polegało na ciężkiej pracy na treningach. Niezależnie od tego w jakiej byłem sytuacji, zawsze starałem się pracować należycie. I myślę, że zapracowałem na to minimum, żeby wyjść na mecz o honor.
Fabiański zgadza się z tym, że końcówka meczu, kiedy obie drużyny zupełnie nie chciały atakować, była parodią futbolu.
- Takie rzeczy nie powinny mieć miejsca, szczególnie w meczach mistrzostw świata. Japonia miała już chyba wiedzę, co się wydarzyło w drugim spotkaniu. To nie uprawnia nas do tego, żebyśmy my się tak zachowywali. Za te ostatnie kilka minut z naszej strony powinno być jedno wielkie „sorry”. Nie tak to powinno wyglądać – podkreśla Fabiański, który stara się znaleźć przyczynę tragicznego występu Polaków na mundialu.
- Ten pierwszy mecz miał duży wpływ na to jak to się potoczyło. Senegal też nie zagrał supermeczu, ale wygrał. To nas dosyć mocno wybiło z rytmu. Nie udźwignęliśmy do końca całej otoczki. Były oczekiwania, że my będziemy atakować, a wyglądało to inaczej. Ta drużyna, która była bardziej cierpliwa, wygrała. Mamy świadomość tego, że daliśmy ciała. To będzie jednak bodziec, żeby tego ciała nie dawać dalej. Na jesieni głównym celem będzie praca nad tym, żeby odzyskać zaufanie kibiców – zaznacza.
Po mundialu reprezentację czekają z pewnością duże zmiany. Fabiański jednak dalej chce w niej grać.
- Jeżeli tylko zdrowie będzie dopisywało, jeżeli moja dyspozycja będzie satysfakcjonowała trenera. Nie zgodzę się też z tym, że nie mamy zawodników z jakością – zakończył.