Choć do Niemiec wyjechał z Vive zaledwie pół roku temu, to w Bundeslidze znają go wszyscy. Polski obrotowy zasłynął tym, że już w 36 sekundzie meczu HSV Hamburg z Kilonią został ukarany czerwoną kartką. Na Euro gra twardo, ale pilnuje się, żeby nawet nie zbliżyć się do tego niechlubnego rekordu. - W meczu z Francją na pewno roboty nie zabraknie. Ale broń Boże, żebym tak szybko wyleciał z boiska. Nie mógłbym spojrzeć chłopakom w oczy - twierdzi "Grabar" (przydomek Grabarczyka).
Te sześć miesięcy spędzone w Hamburgu wspomina jako najlepsze w karierze. - Atmosfera w drużynie była znakomita. Drużyna grała nieźle i pewnie wszystko układałoby się super, gdyby nie kłopoty finansowe klubu. Do HSV kilka tygodni temu wszedł likwidator i zostaliśmy z selekcjonerem kadry Michaelem Bieglerem, który prowadził tę drużynę, bez klubu - opowiada.
Zobacz: ME w piłce ręcznej: To oni wychowali polskich bohaterów. Rodzice szczypiornistów
Teraz Grabarczyk jest wolnym zawodnikiem. - Nie wiem, gdzie zagram wiosną. Rodzina rewelacyjnie zaadaptowała się do niemieckich warunków, więc fajnie by było tam zostać. Ale nic na siłę - dodaje.
- Na razie koncentruje się na Euro i reprezentacji Polski. - Nie jesteśmy przypadkowymi ludźmi. Selekcja trwała od 2010 roku. Doskonale wiemy, po co jesteśmy na tym turnieju i o co gramy. Nieważne, czy ktoś jest stary i ma wieloletni staż w kadrze, a inny dopiero zaczyna karierę w reprezentacji. Nie ma żadnych podziałów. Wszyscy mamy jedno marzenie: medal - mówi z przekonaniem, że się uda.