Największym kibicem selekcjonera jest jego mama, która nie szczędzi mu krytycznych słów na temat występów reprezentacji Polski. To ona namówiła go przed laty, aby podjął się pracy w Odrze Wodzisław. Zapewne dzięki jej wychowaniu trener polskiej kadry tak dużą wagę przywiązuje do czystości. Nie znosi bałaganu. W domu nie zagląda do kuchni. Gotowanie powierzył żonie Małgorzacie, bo – jak sam przyznaje – nie ma do tego żadnych zdolności. Ale lubi porządnie zjeść. Ma słabość do słodyczy. Jest miłośnikiem kina, zdarza się nawet, że podczas oglądania filmu traci kontakt z rzeczywistością, bo za bardzo wczuwa się w role bohaterów. Do jego obowiązków należy wyprowadzanie psa. Jest właścicielem labradora, który wabi się Amor. Żonę poznał podczas wizyty w gabinecie okulistycznym.
Najtrudniejszy okres w życiu selekcjoner przeżył w USA. Dawno temu zatrudnił się tam przy czyszczeniu olbrzymich kominów w rafinerii. Wytrwał sześć miesięcy. Robota była paskudna. Pracował w masce, wisząc na linie kilkanaście metrów nad ziemią.
W Ameryce popadł w depresję. Myślał o samobójstwie. Wszystko przez to, że stracił oszczędności życia. Został oszukany przez polskiego biznesmena, który jemu i Kazimierzowi Deynie obiecywał złote góry. Tyle że pieniądze przepadły. Smuda był zdruzgotany. Przez trzy dni siedział w hotelowym pokoju kompletnie załamany, zastanawiając się, co począć. W akcie desperacji postanowił ze sobą skończyć. Zaplanował, że się powiesi. Jednak nie miał na tyle sił, aby targnąć się na własne życie. Potem w Niemczech pracował przy malowaniu i tapetowaniu mieszkań.
W Polsce karierę trenera zaczynał w Stali Mielec. Były dyrektor tego klubu Edward Socha żartował, że zanim Smuda odbył pierwsze zajęcia z piłkarzami, najpierw wytapetował mu mieszkanie. I zrobił to znakomicie.
Czy będziemy zadowoleni z pracy selekcjonera także po EURO 2012?