Pytanie postawione wyżej ma w sobie nieco przekory; w niewielu przypadkach byli piłkarze zapisali się w pamięci wyborców spektakularnymi wystąpieniami z sejmowej czy senackiej trybuny. - W futbolu indywidualności są w cenie. W parlamencie jednostka nic nie znaczy - Grzegorz Lato, senator w latach 2001-2005 (bezpartyjny, wybrany z list SLD), z westchnieniem i bez sentymentu wspomina polityczną przygodę. - Na boisku wejdziesz w drybling, zagrasz niekonwencjonalnie, czasem wbrew taktycznym schematom, ale nikt ci za to głowy nie urwie. W parlamencie ustalonego przez klub sposobu głosowania się nie narusza – tłumaczy różnice między futbolem a polityką. - A ja lubię mieć swoje zdanie – dodaje król strzelców mundialu’74. I argumentuje na potwierdzenie: - Kiedy w debacie nad ustawą antyaborcyjną zarządzono dyscyplinę, po prostu nie wziąłem udziału w głosowaniu.
Na „ławkę kar” – by użyć terminologii hokejowej – nikt go nie wysłał, nie było też połajanek od klubowych kolegów. Inaczej niż w przypadku wspomnianego już Jana Tomaszewskiego. Kiedy pod koniec sejmowej kadencji 2011-2015 zdecydował się na transfer z PiS do PO, ciężkie działa wytoczył przeciwko niemu późniejszy wiceprezes „Ekstraklasy” SA. „To była pomyłka, że ten człowiek znalazł się w naszym klubie, od początku nie powinno go tu być” – mówił mediom Marcin Mastalerek.
To była cena, jaką „Tomek” zapłacił cenę za chęć bycia indywidualistą w grze zespołowej. A że tym indywidualistą jest, czytelnicy „Super Expressu” wiedzą doskonale. On sam wtedy swymi publicznymi wypowiedziami przypominał, z jakiego środowiska się wywodzi. „Ewa Kopacz (była premier - dop. aut.) to Adam Nawałka, na którego nikt nie liczył, a pokonał mistrzów świata” – porównania zaczerpnięte z dobrze mu znanego poletka futbolowego miały swój urok, choć pewnie tylko dla jednej strony sceny politycznej.
„Nie chciałem być tylko maszynką do głosowania, a do takiej roli próbowano nas sprowadzać” – tak Antoni Piechniczek relacjonował wrażenia z pracy w Senacie (2007-2011, bezpartyjny z ramienia PO). Związki z piłką podkreślał fakt umieszczenia jego biura senatorskiego na Stadionie Śląskim. Zresztą były selekcjoner Biało-Czerwonych akurat w tym okresie bardzo intensywnie walczył o umieszczenie Chorzowa na liście miast-organizatorów finałów EURO 2012. Ale politycy ani słuchać, ani korzystać z jego wiedzy i doświadczenia (miał za sobą działalność w sejmiku województwa śląskiego) zbytnio nie chcieli. Wiadomo: „jednostka nic nie znaczy”…
A raczej znaczy tyle, na ile może się przydać jako lokomotywa wyborcza. „Powinieneś wystartować z listy PO do Sejmu” – taką propozycję (cytat z biografii. „Kosa. Niczego nie żałuję”) dostał Roman Kosecki. Postawił się twardo co do… numeru na liście: zamiast proponowanej „5” wybrał „10”, którą nosił na plecach na boisku. I wygrał, sprawując mandat posła w czterech kolejnych kadencjach (2005-2019). „Świat polityki jest dużo brutalniejszy niż świat sportu” – to jego wrażenia z tego okresu.
W poselskich ławach zasiadali też Janusz Wójcik (zmarł w roku 2017) i Cezary Kucharski. Ten pierwszy – choć przewodniczył sejmowej Komisji Kultury Fizycznej, Sportu i Turystyki (2005-2007) – w pamięci wyborców zapisał się głównie samochodowym „rajdem na podwójnym gazie”, za który koledzy z Samoobrony nałożyli nań nakaz finansowego wspierania przez kilka miesięcy domów dziecka, a sąd – 10-tysięczną grzywnę (i dwuletni zakaz prowadzenia pojazdów). „Jestem za tym, aby nie zmniejszać możliwości dofinansowywania sportu. Na całym świecie niskoprocentowy alkohol jest używany jako wielka przekładnia do tego, aby wzmacniać budżety finansujące sport, zarówno młodzieżowy, jak i kwalifikowany” – na komisji, której szefował, stawała m.in. sprawa reklamy piwa w środkach masowego przekazu, a były selekcjoner miał konkretną opinię w tym temacie.
Kucharski (PO, 2011-2015) już na wstępie zrezygnował z parlamentarnej pensji tłumacząc: „praca w sejmie mogłaby się kłócić z obowiązkami menedżera”. Był przewidujący: w ciągu czerech lat tylko dwukrotnie zabrał głos z sejmowej mównicy…
Pomijając Koseckiego, zdecydowana większość piłkarskich parlamentarzystów swój udział w wielkiej polityce zakończyła po jednej kadencji. Albo sami rezygnowali z ubiegania się po raz kolejny o mandat, albo brakło im zaufania wyborców. Generalnie zaś – chyba nie żałowali rozbratu ze światem, do którego ich charakter zazwyczaj nie pasował. - Dziś za żadne skarby nie przyjąłbym propozycji kandydowania – zapewnia Lato. Do pójścia do urn jednak zachęca. - Ja uczestniczę w każdych wyborach. A ten, kto nie pójdzie, niech potem przez cztery lata trzyma buźkę na kłódkę, skoro nie wykorzystał okazji na oddanie głosu.