"Super Express": - Wiosną jesteście niepokonani, zdobyliście 17 punktów w siedmiu meczach. Po dwóch bezbramkowych remisach wygraliście pięć meczów z rzędu. Jak wy to robicie?
Grzegorz Sandomierski: - Sam jestem w szoku, aż trudno uwierzyć, że tak to wygląda. Mało kto spodziewał się, że będziemy wygrywać mecz za meczem. Jesień była katastrofalna, dlatego zimą w drużynie dużo się pozmieniało. Zostali tylko zawodnicy, którzy byli gotowi podjąć się tego trudnego wyzwania. To podziałało. Teraz trzeba jeszcze bardziej docisnąć, żeby na koniec sezonu siąść i powiedzieć sobie: "Zrobiliśmy dobrą robotę".
- Jesienią się z was śmiano, teraz wszyscy się boją. Co zmieniło się w Zawiszy?
- Przydała nam się przerwa zimowa. Trochę wyluzowaliśmy, spędziliśmy czas z rodzinami, to nam pomogło. Wróciliśmy do klubu naładowani energią. Oczywiście odpadli ci, którzy nie wierzyli w sukces.
- Jaką rolę w tym sukcesie odgrywa trener Mariusz Rumak?
- Kluczową. Nastawił nas pozytywnie, tchnął w drużynę wiarę. Udowadniał, że z tak opłakanej sytuacji można się wygrzebać. Widać było, że on w to wierzy, a to bardzo ważne dla drużyny. Nie ma teraz opcji, żebyśmy popadli w samozachwyt. Przecież my nawet nie jesteśmy jeszcze w połowie drogi!
- Kiedy wydostaniecie się z ostatniego miejsca, pozwolicie sobie na chwilę radości, otwierając choć jednego szampana?
- Wszystkie szampany niech poczekają do końca sezonu. Za wcześnie na świętowanie. Ale najważniejsze jest to, że wszystko w naszych rękach.
- W Zawiszy odbudowałeś się po nieudanej próbie zrobienia kariery za granicą?
- Przede wszystkim nigdy w siebie nie zwątpiłem. OK, kilka razy zostałem przestawiony z kąta w kąt, ale nie było sytuacji, że chciałem rzucić wszystko w cholerę i zająć się czymś innym. Z tego żyję, to chciałem w życiu robić. Tego, że nie udało mi się za granicą, już nie zmienię.
- A żałujesz, że wyjechałeś?
- Gdybym jeszcze raz był tym młodym chłopakiem, to podjąłbym tę samą decyzję. No, może wyjechałbym pół roku, rok później. Ale z drugiej strony kto wie, czy utrzymałbym formę, czy nie złapałbym jakiejś kontuzji. Wtedy czułem się na siłach, chciałem spróbować, nikt mnie do tego nie zmuszał. Być może błędem było to, że za szybko poddałem się w Genku, nie walczyłem do końca o swoje. Ale było, minęło. Teraz będę walczył o utrzymanie dla Zawiszy. Do końca.
Zobacz: Ekstraklasa: Zawisza ZATOPIŁ Portowców! Bydgoszczanie pędzą po utrzymanie