"Super Express": - Czego nauczył cię tegoroczny rajd?
Jakub Przygoński: - Tego, żeby zwracać ogromną uwagę na nawigację. Są takie etapy, że skręci się w prawo, ale o sto metrów później i traci się półtorej godziny. Trzeba jechać na 90 procent, ale nawigację mieć opanowaną w stu procentach.
Zobacz również: Radwańska i Janowicz w reklamie Play - making of. Zobacz, jak tenisowe gwiazdy bawiły się na planie
- Co musisz poprawić, żeby wreszcie wygrać?
- W tym roku startowałem na starszej generacji motocykla, ale takim, który jest sprawdzony i na pewno się nie zepsuje. Czułem, że jest trochę za wolny.
- Miałeś jakiś kryzys fizyczny?
- Codziennie. Zagryzałem zęby i mówiłem do siebie: "Dawaj, jedź, nie poddawaj się". Do tej pory mam odciski na rękach od trzymania kierownicy.
Czytaj także: Irena Szewińska walczy z rakiem! Mimo tego pojechała do Soczi
- Czy w Rajdzie Dakar spotyka się postępowanie fair play?
- Oprócz tego, że rywalizujemy ze sobą, to pomagamy sobie. Na jednym z odcinków poprosiłem pewnego Australijczyka, żeby oddał mi swoje koło, w zamian za moje zepsute. On na to: "Chłopie, nie ma problemu, ja jadę z tyłu, a ty walczysz o zwycięstwo". To było niesamowite. Na szczęście dojechał do mety, więc obaj byliśmy zadowoleni.