"Super Express": - Po spowiedzi Lance'a Armstronga Cezary Zamana przyznał się, że stosował doping. Powiedział, że wszyscy ci, którzy wygrywali, brali. Mam uwierzyć, że pan jeden jest czysty?
Lech Piasecki: - Oczywiście podawano mi środki pomagające w szybszej regeneracji organizmu po wysiłku, ale to nie miało nic wspólnego z dopingiem! Prawda jest taka, że nasza dyscyplina jako jedyna podjęła walkę ze wspomaganiem. Jest program "Adams", który stosuje też np. Justyna Kowalczyk. Daję sobie rękę uciąć, że w wielu sportach wymagających wytrzymałości i siły koks wciąż jest na porządku dziennym! Dlaczego amerykańscy koszykarze na igrzyskach nie zgodzili się na udział w kontrolach antydopingowych?! Zagrozili, że jeśli będą badani, to wrócą do domu! Dlaczego tak się bali?!
- Przyznałby się pan, gdyby brał?
- Nie wiem. Czasami mam wrażenie, że tym, którzy się teraz po latach przyznają, środki, które zażywali, rzuciły się na mózg. Po co grzebać w trupach?! Czasu się nie cofnie. Takie wyznania mogą zrobić więcej szkody niż pożytku. Co z tego, że Armstrong się wyspowiadał, że brał? OK. Uderzył się w piersi, jest winny, ale z drugiej strony, jeśli brał cały peleton, a on zwyciężał, to znaczy, że i tak jest najlepszy. Nie można o tym zapominać, spychając go do wychodka.