Kowalski był na zgrupowaniu w Cetniewie. Po zajęciach wybrał się z kolegą Tomaszem Adamcem, innym judoką, do Gdyni. Kiedy tam już dotarli, zadzwonił do nich trener reprezentacji Polski Adam Maj z informacją, że muszą wrócić, bo przyjechała kontrola antydopingowa.
Wtedy Adamiec pożyczył od znajomego motocykl i razem z Kowalskim ruszył w drogę powrotną do Cetniewa. W Pucku sportowcom drogę zajechał samochód, wymuszając pierwszeństwo. Adamiec w ostatniej chwili skręcił, dzięki czemu motocykl uderzył w przód auta zamiast w bok. To prawdopodobnie uratowało judokom życie.
- Jechaliśmy, nie przekraczając dozwolonej prędkości. Gdybyśmy pędzili, już bym nie żył - ocenił Kowalski, który w wypadku doznał poważnego urazu miednicy. Ma też rozległą ranę podudzia.
Teraz judokę czeka kilka tygodni leżenia w szpitalnym łóżku, potem długa rehabilitacja. Jego szanse na występ w igrzyskach są iluzoryczne. - Jeśli jakimś cudem uda mi się zdążyć do Londynu, będzie to dar niebios - powiedział.
Adamiec doznał niewielkich obrażeń kolana.