- Plan ustalony z rodziną był taki, że jeszcze jeden sezon zostanę w Madrycie, a dopiero w przyszłym roku wracamy. Niestety, do Atletico weszli urzędnicy skarbówki i zażądali całości spłaty zaległych podatków. Prezes musiał ogłosić upadłość - opowiada nowy nabytek "Nafciarzy".
"Super Express": - Jak to możliwe, by tak utytułowany klub jak Atletico niemal z dnia na dzień przestał istnieć? Coś wskazywało na to, że nastąpi krach?
Mariusz Jurkiewicz: - Nikt się tego nie spodziewał! Zdarzały się poślizgi w wypłatach, ale działacze zapewniali, że mają wszystko pod kontrolą. Mówiono nam, że jest zgoda na odejście kilku zawodników, aby zespół był skrojony na miarę budżetu. A potem wszystko runęło. To tylko przyspieszyło moją decyzję o powrocie do Polski, a Płock chodził mi po głowie już od dłuższego czasu.
- Ma pan świadomość, że po zakontraktowaniu pana i Marcina Lijewskiego kibice liczą, że odzyskacie dla Wisły mistrzostwo Polski?
- Wiem, że wracam na wojnę z Vive i po to, by odebrać im tytuł. Vive to klasowa drużyna i nie będzie łatwo, ale my z "Lijkiem" jesteśmy z tego pokolenia piłkarzy, które nigdy się nie poddaje i walczy do końca.
- W Wiśle ma pan pełnić jeszcze rolę tłumacza trenera Manolo Cadenasa. W Hiszpanii nie byli zdziwieni, że selekcjoner mistrzów świata przyjął ofertę z drużyny wicemistrzów Polski?
- To znak czasu. Kiedyś najlepsi przyjeżdżali na Półwysep Iberyjski, teraz wyjeżdżają. Także trenerzy. A w tym, że będę chłopakom tłumaczył wytyczne Cadenasa, nie widzę niczego złego. To naturalne, że po 10 latach w Hiszpanii władam tym językiem i jeśli mogę pomóc, to zrobię wszystko, by komunikacja między drużyną a szkoleniowcem była jak najlepsza.