Kusznierewicz aż pięć razy brał udział w olimpijskich regatach: trzykrotnie w jednoosobowej klasie Finn (1996-2004) i dwukrotnie w dwuosobowej klasie Star wraz z Dominikiem Życkim (2008-2012). Nasz gość w rozmowie z „Super Expressem” wspominał swoje występy na olimpijskich akwenach.
ATLANTA 1996 (klasa Finn) – TRIUMF NA LUZIE
Olimpijskie regaty odbywały się w Savannah nad Atlantykiem, ok. 600 km od Atlanty. Dla młodego Polaka, do niedawna juniora, był to olimpijski debiut. Fart debiutanta?
- Zupełnie nie towarzyszyła mi presja psychiczna - nie ukrywa znakomity żeglarz. - Jechałem ze świeżym umysłem, czerpałem wielką przyjemność z udziału w imprezie. Niesamowitym przeżyciem było ślubowanie, odbiór strojów, lot do Stanów, ceremonia otwarcia. I wreszcie sam start. Większość rywali była zestresowana, a ja brałem wszystko, co mi podano. Owszem, byłem już doświadczonym żeglarzem i bardzo dobrze się przygotowałem do startu, ale chyba ta młodzieńcza energia i nieświadomość odpowiedzialności czy presji spowodowała, że pływałem jak z nut. Wykorzystałem swoją okazję: świetną formę i doskonale dopracowany na Politechnice Warszawskiej żagiel.
Z dziesięciu wyścigów wygrał jeden, ale równa forma pozwoliła mu zapewnić sobie zwycięstwo już przed ostatnim startem.
- Żeglowałem najlepiej, jak można sobie wyobrazić. Widziałem wiatr w kolorach - wspomina. - Wynikiem zaskoczyłem siebie samego. Przed igrzyskami miałem cel, ambitny cel, by wrócić ze Stanów z dyplomem. A taki otrzymuje czołowa ósemka...
SYDNEY 2000 (Finn) – BOLESNE SKUTKI PRZEKOMBINOWANIA
Do Australii leciał jako faworyt. W roku 2000 wygrał mistrzostwa świata i Europy. Nie dawał rywalom szans. W Sydney skończyło się czwartym miejscem. Był najlepszy w pierwszym i ostatnim wyścigu, ale do brązu zabrakło punktu, a do srebra dwóch.
- Tak mało brakło, a jednak zostałem bez medalu. Bolało jak cholera - przyznaje po latach. - Płakałem na schodach przy operze w Sydney oglądając dekorację medalową. Cztery lata przygotowań, tyle pracy, energii, pieniędzy, wyrzeczeń i wszystko poszło się bujać.
Dlaczego faworyt nie spełnił swoich nadziei?
- Popełniłem wiele błędów, ale najwięcej przed samymi igrzyskami - wzdycha. - Pojechałem tam przetrenowany, co jest największym błędem sportowca. Gdy jestem w dobrej formie, widzę na wodzie to, czego nie widzą inni. Ale jeśli się człowiek zajedzie, trudno wydobyć z siebie umiejętności. Popełniłem też inne błędy: mieszkałem poza wioska olimpijską, byłem z osobą towarzyszącą, jako jedyny zakładałem inne maszty na wyścigi w zatoce i na pełnym oceanie. Niepotrzebnie. Przekombinowałem. I bardzo to bolało.
Gdy wrócił do kraju, chciał rzucić w diabły żeglarstwo. Tym bardziej, że był już spełnionym sportowcem.
- Ale jednak nie poddałem się - mówi z satysfakcją. - Kupiłem zeszyt 32-kartkowy. Na przednich stronach zapisałem wszystkie dobre decyzje podjęte na igrzyskach i przed nimi. A na ostatnich - popełnione błędy. Potem zapisałem takie same uwagi uzyskane od trenera, sparingpartnera i rodziców. Wyciągnąłem ten zeszyt rok przed kolejnych igrzyskami.
ATENY 2004 (Finn) – RADOSNY SKOK
- W Atenach bardzo mi pomogła tamta „ściąga” – deklaruje.
Poza zasięgiem okazał się tylko genialny Brytyjczyk Ben Ainslie. Polak miał szanse na srebrny medal, a wywalczył brązowy.
- Trudne igrzyska – wspomina Mateusz. - W jednym z wyścigów miałem falstart, w innym rozciąłem nogę tak, że krew lała się po całej łódce. Ale pomimo trudnych momentów dowiozłem medalowe miejsce.
Swój sukces uczcił skokiem do wody po ostatnim minięciu mety.
- To był przypływ radości. Reakcja całkowicie spontaniczna - deklaruje. - Powtarzałem potem, że to wielki sukces z tak groźnymi rywalami i w tak trudnych warunkach. Ceniłem go wyżej niż złoto 1996.
TERAZ DO GWIAZD(Y)
Igrzyska w Atenach zakończyły jego karierę w klasie Finn. Zapragnął podjąć rywalizację jako sternik w klasie Star (Gwiazda) wraz z Dominikiem Życkim jako załogantem.
- Ale w Finnie miałem roczny budżet rzędu 500 - 600 tysięcy złotych, a w Starze potrzebowałem znacznie więcej. Konieczni stali się sponsorzy. W rozmowach ze mną przywoływali mój skok do wody w Atenach. Zapamiętali mnie jako kogoś, kto tak bardzo cieszy się z medalu. Z brązowego medalu, chociaż był już mistrzem.
PEKIN 2008 (Star) – ZABRAKŁO WIEDZY
Pieniądze od sponsorów znalazły się i pozwoliły załodze Kusznierewicz - Życki na solidne przygotowania. Ba, w roku 2008 Polacy wygrali nawet mistrzostwa świata klasy Star.
Rywalizacja olimpijska odbyła się w Qingdao, na Morzu Chińskim, gdzie wiatry są na ogół słabe, co naszej załodze nie sprzyjało. Gdy jednak drugiego dnia powiało mocniej, nasi wyszli na prowadzenie. Zaraz potem je stracili, a po ostatnim, wygranym wyścigu zajęli czwarte miejsce.
- Znowu bardzo trudne regaty i te słabe wiatry. Rozczarowanie było jednak mniejsze niż w Sydney – nie kryje dwukrotny medalista. - Raczej było to zaskoczenie. Wynik bolał, szkoda było straconej okazji, tym bardziej, że do podium zabrakło niewiele. Ale dość szybko dałem sobie z tym radę.
Jednak nie słabe wiatry, ale brak pełnej wiedzy co do tajników żeglowania na Starze uważa dzisiaj Kusznierewicz za powód niepowodzenia.
- Gdybym mógł posiadaną dzisiaj wiedzę przełożyć na przygotowania w tamtych latach, mielibyśmy z Dominikiem duże szanse na dwa medale w dwóch kolejnych igrzyskach. Tę wiedzę mam teraz, zdobyłem ją pływając później w załogach z żeglarzami z innych krajów. To dotyczy niuansów, a jednak ma znaczenie.
LONDYN 2012 (Star) – ZBYT TWARDA ŁÓDKA
W olimpijskim roku 2012 Kusznierewicz i Życki triumfowali w mistrzostwach Europy. Ale na akwenie olimpijskim w Weymouth na kanale La Manche ukończyli regaty na ósmej pozycji.
- Przekombinowaliśmy ze sprzętem. Żagle i ustawienia sprzętu nie były trafione. Mieliśmy „twardą” łódkę i na tamtej fali i tamtych mocnych prądach to nie zadziałało - ocenia Mateusz. - Nie łapaliśmy się do czołówki. Rezultat był słaby, chociaż... wróciliśmy z dyplomem, bo w czołowej ósemce.
BOHATER WYPROMOWAŁ BOHATERA
Na tym zakończyła się olimpijska przygoda Mateusza Kusznierewicza. Ale… tylko jako zawodnika. Przed igrzyskami w Tokio (2021) o pomoc w przygotowaniach poprosił go wicemistrz świata klasy Finn, Węgier Zsombor Berecz.
- Ujął mnie tym, że powiedział, iż nie chce popełnić tych samych błędów, co ja w Sydney i nie chce zająć czwartego miejsca w Tokio. Pracowaliśmy razem dwa i pół roku. I chłopak znad Balatonu zdobył srebro na Oceanie Spokojnym. Jest bohaterem narodowym - kończy żeglarz, który miałby prawo sam uważać siebie za bohatera narodowego w Polsce.