"Super Express": - Krótko po tragicznym wypadku i stracie oka ogłosiłeś zakończenie kariery. Jednak teraz przygotowujesz się z drużyną Rhein Neckar Loewen do nowego sezonu. To twoje nowe życie?
Karol Bielecki: - Można tak powiedzieć. Miałem wypadek, były chwile zwątpienia, że już więcej nie zagram, ale na szczęście z tego wyszedłem. Trenuję, gram w sparingach i na razie nieźle to wygląda. Mam nadzieję, że dam sobie radę i nadal będę grał. Po dwóch miesiącach od straty oka wszystko już ogarniam i radzę sobie coraz lepiej.
Patrz też: Pierwsza bramka Karola Bieleckiego - ZDJĘCIA
- Przeszkadza ci w trakcie gry to, że masz tylko jedno zdrowe oko?
- Nie. Zresztą nie myślę o tym. Podchodzę do tego w ten sposób: Trudno, stało się. Nie użalam się nad sobą. Życie toczy się dalej.
- Co cię bardziej przerażało? Myśl o końcu kariery, czy o dalszym życiu bez jednego oka?
- Przerażało? Nie wiem, czy to dobre słowo. Może jak ktoś ma rodzinę i problemy, żeby ją utrzymać, to bardziej się martwi. Ale ja jestem sam. Jeśli miałbym się dziś spakować i polecieć do Polski albo do Stanów, to zrobiłbym to, bo nie mam żadnych zobowiązań. Takie życie, jakie prowadzę, jest wygodniejsze w obliczu tego, co się stało. O nikogo nie muszę się martwić, tylko o siebie. To mi w tej sytuacji trochę pomogło.
- Skąd czerpałeś siłę, żeby poradzić sobie z tym wszystkim?
- W najtrudniejszych chwilach byli przy mnie bliscy, którzy powtarzali, że będzie dobrze. Doceniam bardziej rodzinę i znajomych, to jak wspaniale mnie wspierają, niż fakt, że mam szansę kontynuować karierę. Jak ją skończę, to nie będę płakał, teraz zetknąłem się już z tą świadomością. Może jestem trochę dziwny, ale właśnie tak to odbieram. Dramatem byłoby, gdybym dowiedział się, że jestem śmiertelnie chory. A ja po prostu nie mam jednego oka - z tym da się żyć jeszcze przez wiele lat. Być może za rok będę miał kolejną operację i wstawią mi protezę. Mógłbym już teraz ją przejść, ale nie chciałem tracić czasu, bo zaczyna się sezon.
- Decyzję o powrocie do sportu podjąłeś ty czy lekarze?
- Do powrotu zmotywował mnie właściciel klubu, który jako pierwszy powiedział, że mogę grać dalej. I lekarz, który przyznał, że zależy to tylko od mojej silnej woli. "Jeśli się załamiesz, to zatrzymasz się w miejscu" - usłyszałem. Z medycznego punktu widzenia nie ma żadnych przeciwskazań, bym mógł grać. Nosząc gogle, nie mam problemów. Nawet ostatnio rozmawiałem z jednym z polskich lekarzy, który widział ten wypadek, operował mnie i mówił, że jest beznadziejnie, a oka nie uda się uratować. Był jednak pewien, że nawet bez oka będę grał.
- Gdy już wiedziałeś, że możesz grać, miałeś zajęcia, by lepiej radzić sobie bez oka. Czego się w ich trakcie nauczyłeś?
- Miałem terapię, były zabawy z piłką w pokoju, który był cały niebieski i piłka też niebieska. To miało służyć temu, by mózg przyzwyczaił się do nowej sytuacji. Piłka była w ruchu, leciała w różnych kierunkach. To było ciężkie. Po zajęciach pomyślałem, że nawet widząc na dwoje oczu, nie złapałbym tej piłki. Pewnie połowa zespołu nie wykonałaby tego ćwiczenia.
- Masz kontakt z Josipem Valciciem, który spowodował twój uraz? Chorwat po wypadku był załamany.
- Nie kontaktowałem się z nim, nie potrzebuję tego. O czym mamy rozmawiać? Mamy wspominać akcję i to, że mi wybił oko? Nie mam jednak do niego żadnych pretensji. To był wypadek, on nie zrobił tego specjalnie. Tym bardziej że ja byłem w obronie, a on w ataku. Być może to moja wina, bo wpakowałem się na jego rękę.