Nie poznał nas Thierry Henry, ale był obok

2014-02-08 3:00

Robert Jankowiak rozmawia z Rafałem "Murasiem" Czerniawskim...

- Rafał, zaskoczę cię na pewno pierwszym pytaniem, można powiedzieć niestandardowym: jakie jest twoje motto życiowe?

- Moje motto życiowe... No, na pewno pan mnie zaskoczył tym pytaniem. Myślę, że "zdrowo, godnie przejść przez życie i pomagać innym".

- Tego się spodziewałem. Pamiętam nasze pierwsze spotkanie, dziewięć miesięcy temu. Mimo że się nie znaliśmy, bardzo się przede mną otworzyłeś, opowiadałeś o sobie, o swoich planach życiowych, o swoim potencjale. Zaciekawiła mnie jedna twoja idea: pomaganie innym.

- Tak, tym się kieruję, że trzeba pomagać innym w ramach swoich możliwości, bo to zawsze wraca, odbija się w końcu pozytywnie. Nikogo nie zbywam półsłówkami, jeśli ktoś się do mnie zwróci, to staram się jak najwięcej informacji od niego wyciągnąć, aby poznać przyczyny zaistniałej sytuacji.

- Miałem okazję się o tym przekonać, obserwując z uznaniem twoje zaangażowanie w organizacji nowojorskiej edycji piłkarskiej Ligi Red Box. Widziałem, że w zespołach grało bardzo wielu twoich znajomych, kolegów.

- Łatwo mi się przekonywało znajomych do wzięcia udziału w lidze, ponieważ ja znałem Ligi Red Box z Polski, nawet grałem. Rozgrywki tam trwają już 13 lat, są organizowane w Poznaniu, Gdańsku, Katowicach i są największe w Polsce. Każdy mój czas spędzony w Polsce staram się organizować tak, aby zagrać w lidze, buty piłkarskie wożę ze sobą zawsze.

- W jaki sposób spędzasz wolny czas?

- Czasu wolnego zawsze miałem dużo, ostatnio trochę mniej. Wiąże się to z wejściem w dorosłe życie. Żeby osiągnąć coś więcej, trzeba poświęcić dużo czasu. Uwielbiam komunikować się ze znajomymi, mam ich niesamowicie sporo, porozrzucanych po całym świecie - co się wiąże z tworzeniem określonej społeczności. Pozostałą wolną chwilę spędzam też na boisku, kocham piłkę nożną, obecnie trenuję i gram w Polonii Nowy Jork, z którą zdobyłem Polonijne Mistrzostwo USA, a ostatnio pokonaliśmy Arkę Gdynia 2-1 z okazji 50-lecia Polonii.

- Określona społeczność, możesz rozwinąć ten wątek?

- Chodząc do szkół w Nowym Jorku, grając w klubach piłkarskich, przebywałem wśród innych narodowości i zorientowałem się, że dzieci Nowego Jorku posługują się 186 językami. Poznałem inne kultury, obyczaje, chłonąłem wszystko. Miałem okazję poznać ich rodziny, które przyjeżdżały w odwiedziny, byłem zapraszany na różne tradycyjne uroczystości tych kultur. Teraz się porozjeżdżali po całym świecie. Czułem, że ich naczelną dewizą było kochać i być kochanym. To pozwoliło mi nabrać dystansu do życia i postrzegać życie nie tylko pod kątem konsumpcyjnym. I zacząłem tworzyć społeczność polonijną i nie tylko na bazie tych doświadczeń.

- Bardzo ci leży na sercu dobro Polonii amerykańskiej, która jednak nie jest zjednoczona, jest rozdrobniona...

- Polacy są wspaniałym narodem, jestem dumny z tego, że jestem Polakiem. Mamy przebogatą historię, ale rozbiory, II wojna światowa, 50 lat ciemnej komuny o mało nas nie zniszczyły. Wykształciło w nas jednak to, czego brakuje społeczeństwu amerykańskiemu. Polacy wszędzie dadzą sobie radę, okupacja najpierw niemiecka, potem radziecka wyzwoliły w nas instynkt przetrwania. Przez to Polacy są skupieni tylko na sobie, nie potrafiąc się zjednoczyć, wspólnie osiągnąć jakiegoś wyższego celu, zakładają sobie skorupę na głowę i najgorszy jest ten brak komunikacji, choćby pomiędzy młodym pokoleniem a pokoleniem 40-50-latków. Dlatego m.in. Greenpoint, symbol Polonii, nam umiera...

- Rafał, Greenpoint nie umiera, tylko się zmienia. Taki jest świat, trzeba się do tego przystosować. Nie wszyscy pouciekali. Ci, co zostaną i to zaakceptują - wygrają. Naturalnie dostajemy na tacy możliwość zrobienia nowej, innej Polonii.

- No tak, to prawda. Na spokojnie jak się pomyśli, to rzeczywiście trzeba walczyć i przetrwać, nie ograniczając się tylko do narzekania. Trzeba wykorzystać to, co daje nam wkraczająca amerykanizacja. Ale wydaje mi się, że może to zrobić raczej nasze pokolenie, które jest bardziej otwarte. Pana pokolenie (z całym szacunkiem), mając takie możliwości, zaprzepaściło tę szansę. Chociaż są wyjątki, jak mój szef, a przede wszystkim bliski przyjaciel Andrzej Grudziński, właściciel AG Construction prowadzącej prace wykończeniowe na Manhattanie. Jest to człowiek, któremu mogę zaufać, nigdy nie złamał danego słowa i wiem, że inni mogą na nim polegać, taki wzór polonijnego przedsiębiorcy.

- Obecnie grasz w Polonii Nowy Jork, a gdzie zacząłeś swoją karierę?

- Orzeł Yonkers, gdzie trenerem był też poznaniak, były zawodnik Olimpii Poznań i młodzieżowej reprezentacji Polski, do którego do dziś mam wielki szacunek za to, czego mnie nauczył. Yonkers jest nad Bronksem: to był mój pierwszy klub, tam mieszkałem, niestety nie ma już tego klubu, jak wielu innych polonijnych. Jak Polska przystąpiła do Unii, to ludzie przestali przyjeżdżać. A kiedyś było chyba ze 40 klubów polonijnych.

- Muzyka to twoja druga miłość?

- Wychowując się w Poznaniu, na Jeżycach (pozdrawiam Jeżyce, jak też cały mój ukochany Poznań!), nie sposób było przejść obojętnie obok hip-hopu. Wychowałem się na tej kulturze i żyję nią do dziś. Wtedy nie było Internetu i chłopacy, którzy nagrywali wtedy, są pionierami tej kultury, która sprzedaje więcej płyt niż jakikolwiek rodzaj muzyki w Polsce. Oni przynosili nam pod klatkę swoje pierwsze kasety magnetofonowe. Hip-hop to nie tylko muzyka. To kultura, styl życia, łamanie granic i stereotypów. I cieszę się, że mogę czasem dorzucić do tego swoje dwa grosze.

None

- Rafał, a pamiętasz jak się poznaliśmy?

- Tak, poznał nas Thierry Henry... Oczywiście żartuję, poznaliśmy się na prezentacji przedsezonowej zespołu New York Red Bulls w Chelsea Piers i zrobiliśmy sobie z tym wspaniałym piłkarzem zdjęcie. Na tę prezentację przyjechałem, jak się dowiedziałem od znajomego, że pan będzie i będziemy mogli rozmawiać o lidze Red Box w Nowym Jorku. Ligę znałem z Poznania, tak że wiedziałem, że to będzie strzał w dziesiątkę i się nie pomyliłem.

- Osiągnąłeś też sukces ze swoją drużyną White Eagles, w pierwszym sezonie zostaliście mistrzem Nowego Jorku.

- Powiem tak, osiągnęliśmy ten sukces, ponieważ grał ze mną mój brat Dawid. Tyle, ile godzin mamy przetrenowanych na jednym boisku, to chyba żadne inne rodzeństwo nie ma. Wszyscy chcieli wygrać, a my chcieliśmy się dobrze bawić. Z bratem gramy w ciemno, mimo że Dawid w tej chwili trenuje koszykówkę w Davenport University Michigan. Chciałbym wymienić też innych zawodników, którzy mieli spory udział: Michał Zebzda w bramce bronił fantastycznie, mimo że nigdy nie był bramkarzem, Łukasz Poduszczak był również bardzo mocnym ogniwem tej drużyny; Eryk Lisiewski, Konrad Walczak, Steven Pomorynto - to koledzy, z którymi gram w piłkę od 1995 roku. Jednak pierwszy mecz przegraliśmy sromotnie z City Skyline 15:2 (wtedy skład był naprawdę eksperymentalny, potem dotarł Dawid i wszystko się zmieniło). Miłość zwycięża wszystko, czego dowodem była rodzinna drużyna Dynasty, która wygrała kolejny sezon.

Najnowsze