Nowe fakty o śmierci Beaty Maksymow. Odeszła „Kruszyna”

Nie żyje Beata Maksymow-Wendt (1967-2024), najbardziej utytułowana zawodniczka w historii polskiego judo. Zmarła w wieku 56 lat. „Kruszyna” zmagała się od dłuższego czasu z ciężką chorobą. Miała problemy z kręgosłupem, zmiażdżone cztery kręgi. Od lat odczuwała też bóle kolan, oba były operowane w ostatnich latach. Ale nie to stało się przyczyną jej śmierci.

W 2020 roku uruchomiono zbiórkę pieniędzy na operację kręgosłupa, która miała uchronić ją przed paraliżem. Była jednak leczona metodą nieoperacyjną. Dolegliwości ortopedyczne zostały złagodzone dzięki odpowiednim zabiegom i rehabilitacji.

Jak się dowiedzieliśmy - niespodziewanie jednak przyszły dolegliwości brzucha. W miniony weekend w szpitalu dokonano wycięcia woreczka żółciowego. Po tej pozornie nieskomplikowanej operacji stan zdrowia drastycznie się pogorszył. W niedzielę doszło do kolejnej operacji, ale życia mistrzyni świata nie udało się uratować. Zmarła w szpitalu. Osierociła męża Dariusza i 17-letnią córkę Hanię.

Beata Maksymow z nadzieją czekała na koniec roku szkolnego, by wraz z córką przenieść się do domku na Kaszubach, wybudowanego przez rodzinę pod kątem jej potrzeb.

Popularnie przezywana „Kruszyną” zawodniczka była najbardziej utytułowaną judoczką w historii tej dyscypliny w Polsce. Dwukrotnie triumfowała w mistrzostwach świata (1993 w kat. open i 1999 w kat. pow. 78 kg) oraz trzykrotnie w mistrzostwach Europy (1986, 1991 i 1997). Zdobyła jeszcze 15 medali srebrnych i brązowych w MŚ i ME. Pierwszy z nich, gdy była jeszcze niepełnoletnia, ostatni w wieku 32 lat. Trzy razy startowała w igrzyskach olimpijskich zajmując 5. miejsce w Barcelonie (1992) i Atlancie (1996). Zakończyła karierę w roku 2001. Reprezentowała kluby”: Koka Jastrzębie i AZS AWF Wrocław.

Po zakończeniu kariery pracowała jako wychowawca w zakładzie karnym w Jastrzębiu-Zdroju zajmując się osobami przed ich zwolnieniem z więzienia.

Rozmowa "SE" przy pożegnaniu Beaty Maksymow przez PZJudo  (17 marca 2004)

Judo przydało mi się raz!

– Ale dzięki sportowi nie jestem grubą, pospolitą dziewczyną – przyznaje Beata Maksymow

Dariusz Chrabałowski

– Przez kilka miesięcy byłam na zasiłku dla bezrobotnych. Stałam w kolejce na poczcie po te 400 złotych. I głupio się czułam, bo chyba mnie poznawali – opowiada najlepsza w historii polska judoczka, Beata Maksymow (37 l.).

Już od trzech lat nie uprawia sportu. Ale dopiero teraz Polski Związek Judo zdecydował się na uroczyste pożegnanie zawodniczki. W nagrodę dostała laptop i cyfrowy aparat fotograficzny.

Początki „życia bez sportu” były trudne. Ponieważ „Kruszyna” na macie wywalczyła „zaledwie” 20 medali mistrzostw świata i Europy, ale ani jednego olimpijskiego, nie dostała od państwa sportowej renty. Zaczynała od pójścia na bezrobocie. Dopiero potem znalazła pracę w zakładzie karnym w Jastrzębiu Zdroju.W pracy nie musi wykorzystywać umiejętności judoczki. W życiu prywatnym zdarzyło jej się to raz.

– To było cztery lata temu na ulicy w Poznaniu. Trzej panowie w stanie wskazującym na spożycie zażądali ode mnie pieniędzy na alkohol. Wzięli mnie za mężczyznę – wspomina Beata. – Nie chciałam im dać, więc któryś kopnął mnie w plecy powyżej pasa. Zastosowałam wobec napastnika podcięcie ko-soto-gari i spadłam na niego, zgodnie z zasadą tej techniki. Pozostali zaczęli mnie kopać, ale przepłoszyły ich syreny przejeżdżającego radiowozu policji.

Najlepsza judoczka nie dostała od państwa gratyfikacji za osiągnięcia sportowe, ale nie żałuje tych 15 lat spędzonych na macie.

– Sport to była szkoła życia. Miałam kompleksy, które dzięki niemu przezwyciężyłam. I dzisiaj trochę ułatwia mi życie. Jeszcze mnie kojarzą, choć popularność bywa męcząca, a reportaż z więzienia w „Super Expressie” pociągnął lawinę próśb o wywiady – mówi. – Gdyby nie judo, pewnie byłabym pospolitą, grubą dziewczyną i ludzie inaczej by na mnie patrzyli – kończy pani magister resocjalizacji i instruktor wychowania fizycznego.

Rozmowa "SE" z Beatą Maksymow w zakładzie karnym w Jastrzębiu (24.02.2024)

Dwukrotna mistrzyni świata w judo, Beata Maksymow (37 l.), codziennie spędza w więzieniu osiem godzin

Paweł Rassek

Zakład karny w Jastrzębiu-Zdroju. Solidna, żelazna brama. Dzwonek. Sprawdzanie dokumentów, zdanie telefonów komórkowych i laptopów.

– Trzeba tu zostawić wszystko, przez co można skomunikować się ze światem – informuje strażnik. – Panowie do Beaty? Proszę za mną.

Parterowe budynki pomalowane na żółto, czyste alejki. Więźniowie, którzy spokojnie spacerują, bacznie nam się przyglądają. Niekiedy rzucają w naszą stronę krótkie dzień dobry. Ciekawość budzi sprzęt fotoreportera.

– Beata pracuje tutaj – dodaje strażnik, pokazując w stronę jednego z pawilonów.

– Znaleźliście mnie – śmieje się siedząca za biurkiem mistrzyni judo. – To o czym mamy rozmawiać

Dlaczego podjęła pracę w więziennictwie? Dlaczego nie chciała zostać w sporcie? Jedno pytanie pada za drugim

.Duże pretensje

Beata wali prosto z mostu: – Mam pretensje, i to duże! Uprawiałam sport przez prawie 20 lat i co z tego mam?! Puchary stoją na półce i się kurzą. Wszystko ku chwale ojczyzny? – uśmiecha się smutno. – Łudziłam się, że wywalczę olimpijski medal i zapewnię sobie sportową emeryturę. Niestety. Dopiero teraz muszę na nią pracować.

Nie udało się jej stanąć na podium olimpijskim. W pewnym momencie kariery musiała więc zdecydować, co będzie dalej robiła w życiu. Nie miała koncepcji. Nie wiedziała, co robić. Dostała propozycję pracy w Ośrodku Szkolenia Służby Więziennej w Kaliszu. Nie zgodziła się. Jak twierdzi, jest za bardzo przywiązana do rodziny, a wyjazd oznaczałby rozłąkę.

– Podjęłam studia w Kolegium Nauczycielskim w Raciborzu na resocjalizacji i wychowaniu fizycznym. Do otrzymania licencjatu zostały mi jeszcze cztery miesiące. Później wybiorę się na studia magisterskie – informuje. – Zgłosiłam się tu do pracy. Na początku nie było wolnych etatów. Musiałam czekać. Opłacało się. Praca jest ciekawa.

Niektórzy są szaleni

Codzienny kontakt ze skazanymi, rozmowa z nimi, pomoc. Wydawałoby się, że psychicznie jest to bardzo ciężka praca dla kobiety.

– A myślisz, że walka na macie to takie łatwe? Tam trzeba być twardym, nie ma mowy o fuszerce. Byłam zahartowana – śmieje się. – Moja rola tutaj polega na pomocy więźniom. Jestem na etacie wychowawcy do spraw postpenitencjarnych. Trzeba więźniom załatwić np. zapomogę, ubranie, okulary czy wyrobić nowe dokumenty – to wszystko spoczywa na mojej głowie.

Beata nie ukrywa, że często rozmawia z więźniami na temat sportu. Doskonale wiedzą, z kim mają do czynienia. Nazwisko Maksymow robi wrażenie. Wiadomo, że w więzieniu nikt Beacie nie podskoczy.

– Niektórzy przychodzą do mnie i chcą pogadać o sporcie – opowiada. – Pytają, czy to ja jestem tą Beatą Maksymow. Czy jestem tą sportową kobietą? Jest to raczej miłe. Poza tym, jak zaczęłam tu pracować, to zrobiłam takie spotkanie z więźniami. Opowiadałam im o swojej karierze, swoich startach.

Na terenie więzienia Beata porusza się w cywilnych ciuchach. Nie musi chodzić w mundurze. Broń? Kto miałby odwagę zaatakować naszą mistrzynię?– Tu są normalni ludzie – zapewnia Beata. – Pewnie, że niektórzy są bardziej „crazy” (zwariowani), ale to tak jak w życiu.

Agresja u więźniów?

– Nie – dodaje. – Zdarzają się bójki. W końcu jest tu 1200 osadzonych. Ale przecież sąsiedzi w bloku też niekiedy dadzą sobie „po razie”. Zresztą proszę spojrzeć – wskazuje w stronę okratowanego okna. – To jest zakład karny półotwarty. Więźniowie spacerują, latem grają w siatkówkę, opalają się.

Po ośmiu godzinach pracy Beata nie zamyka się w domu. Prowadzi zajęcia w miejscowym UKS-ie. Poza tym jest także społecznym kuratorem sądowym.– W życiu coś trzeba robić – mówi. – Ja nie mogłabym tak siedzieć bezczynnie.

Beata wstaje zza biurka. Wysoka, postawna. Żegnamy się. Mocny uścisk dłoni. Odprowadza nas do wyjścia.

– Pojawiły się plotki, że poddałaś się zabiegowi odsysania tłuszczu...

– Ja? – Beata wybucha śmiechem. – Czy wyglądam, jakbym była po takim zabiegu?! Bzdura! Kto rozsiewa takie plotki? – zastanawia się. – Zresztą na mój temat pisano już tyle różnych rzeczy. Niczemu się już nie dziwię!

Najnowsze