- Złoto w Pekinie pozwoliło ci na spokojne życie przez cztery lata?
- Gdybym tylko leżał i patrzył na medal, byłoby ciężko. Tytuł mistrza olimpijskiego poparty ciężką pracą, startami i treningami, na których w ciągu roku przerzucałem tysiące ton żelastwa, rzeczywiście pozwolił, by żyło mi się spokojniej.
- Jesteś innym człowiekiem niż przed igrzyskami w Pekinie?
- Zestarzałem się! Zostałem ojcem. To kapitalne doświadczenie. Każdy facet powinien je przeżyć, polecam. Te cztery lata od igrzysk to kawał czasu i całkiem udanej kariery sportowej. Na pewno jestem bardziej dojrzały. Nie zmieniło się jedno - głód wygrywania. Bardzo chcę obronić złoto!
- Popularność ci nie przeszkadza?
- Spokojnie! Pchnięcie kulą to niszowy sport, więc żaden ze mnie celebryta. Ja wiem, że teraz człowiek trzy razy pojawi się w telewizji i już go biorą do "Tańca z Gwiazdami", ale ja nie mam czasu na zajmowanie się głupotami.
- Ile medali przywiezie reprezentacja Polski z Londynu?
- Liczę na 11. W lekkiej 3, może 4. Moim faworytem jest mój przyjaciel, dyskobol Piotrek Małachowski. On też jest niesamowicie głodny zwycięstwa. Trzymam kciuki, by mu się udało.
- A po igrzyskach wreszcie znajdziesz czas na doktorat?
- Marzę o tym albo o pójściu na drugie studia (Majewski jest magistrem politologii, red.). Przymierzam się do tego już od dłuższego czasu. Chciałbym też wreszcie nadrobić zaległości w życiu rodzinnym. W ciągu roku przez 6 miesięcy jestem na zgrupowaniach, treningach albo na zawodach. Po Londynie będzie pora, by się wreszcie nacieszyć najbliższymi.