Kariera Jurka Janowicza przez długie lata była jak bardzo kosztowna i jeszcze bardziej ryzykowna inwestycja. Kiedy Jerzyk i jego ojciec powtarzali, że celem jest awans do światowej czołówki, jedni śmiali się z nich po cichu, inni śmiali się głośno, a jeszcze inni pukali się w czoło. Żeby umożliwić synowi sportowy rozwój, rodzice tenisisty, byli zawodowi siatkarze, musieli sprzedać sześć sklepów i mieszkanie. Cały czas na przekór prześmiewcom i "ekspertom" wierzyli w syna. A ten w końcu odpalił.
W listopadzie 2012 r. Janowicz zadziwił tenisowy świat, pokonując w turnieju z serii Masters w Paryżu aż pięciu zawodników z pierwszej "20" rankingu, w tym mistrza olimpijskiego Andy'ego Murraya. Za awans do finału zarobił 235 tys. euro. Po tym sukcesie wreszcie pojawili się sponsorzy. Na początku 2013 r. Jerzyk podpisał kontrakt z firmą Atlas.
- Teraz wreszcie nie muszę się już martwić, czy będzie mnie stać na wyjazd na ważny turniej, mogę sobie pozwolić nawet na samolotową podróż w klasie biznes, co przy moim wzroście (204 cm - red.) ma ogromne znaczenie - uśmiecha się Jurek.
Z zarobionego w minionym roku blisko 1,5 mln zł na własne przyjemności wydał... 100 zł.
- Kupiłem sobie tylko jedną grę komputerową, więc tej zarobionej puli za bardzo nie naruszyłem - śmieje się Jerzyk.
- Wygrane pieniądze będą inwestowane w mój tenis. Koszty kariery rosną, więc wolę oszczędzać. Wiem, jak to jest martwić się o kasę, nie wydaję jej na bzdety.
Na co dzień jeździ sportowym peugeotem RCZ. Kluczyki do auta odebrał pod koniec 2012 roku, podpisując kontrakt reklamowy z francuskim koncernem.
- Te ostatnie sukcesy zupełnie odmieniły moje życie, ale ja cały czas jestem taki sam - powtarza charyzmatyczny tenisista, który debiutuje w naszej "Złotej Setce", a już wkrótce może zostać jej liderem.