Uważamy, że łatwo ogramy naszych zachodnich sąsiadów, ale przecież Niemcy bronią srebra w ME, a poprzedni finał w 2017 r. przegrali nieznacznie 2:3 z Rosją. Polska wtedy grała fatalnie, zajmując w organizowanej przez siebie imprezie dopiero 10. miejsce. Potem w naszej siatkówce nastał Heynen i wszystko się zmieniło, a Niemcy nieco spuścili z tonu. – To nie jest tylko trochę specjalny mecz dla mnie, to bardzo specjalny mecz – mówi „Super Expressowi” trener reprezentacji Polski, który w latach 2012–16 prowadził z sukcesami kadrę Niemiec, a z tym krajem był też przez ostatnie lata związany przez pracę w klubie z Friedrichshafen.
Belg doprowadził Niemców do największych sukcesów w ich historii. Za kadencji Heynena w igrzyskach olimpijskich w Londynie zajęli takie samo miejsce jak Polacy (5–8), w ME 2013 byli nawet wyżej od Biało-Czerwonych (na piątej pozycji, a my na dziesiątej- red.), z kolei w MŚ 2014 walczyli z nami w półfinale, by potem sięgnąć po trzecią lokatę.
– Oczywiście, gra w igrzyskach i piąte miejsce, brąz mistrzostw świata, to wszystko wielkie rzeczy – przyznaje Heynen i nie ukrywa: - Traktuję tych chłopaków jak moich synów. Mam tak czasem z drużynami, w Polsce też było tak, że inni zawodnicy śmiali się trochę ze mnie, bo miałem podobny kontakt z Dawidem Konarskim czy Aleksandrem Śliwką. Wynalazłem i umieściłem w szóstce reprezentacji wielu graczy, którzy stanowią dzisiaj o sile niemieckiej kadry, a byli nieznani. Choćby rozgrywającego Kampę, atakującego Grozera, czy przyjmujących Fromma i Kaliberdę. To dziwne uczucie grać przeciwko nim, ale jednocześnie zdawałem sobie sprawę, że po raz pierwszy w mistrzostwach czeka nas naprawdę poważne wyzwanie, którego tak bardzo potrzebowaliśmy – podkreśla selekcjoner.