"Super Express": - Co odczuwacie bardziej po triumfie w LŚ? Przypływ pewności siebie, że możecie wygrać z każdym, czy nieznośną presję faworytów w walce o olimpijskie medale?
Zbigniew Bartman: - Pewność siebie czujemy na pewno i ona jest bardzo ważna. Ale to nie jest tak, że ta wiara we własną moc przyszła dopiero po wygranej w Sofii. Budujemy ją od dawna, przywożąc medale z kolejnych imprez. A presja? Ja cały czas powtarzam, że nie ma co się rajcować, że jesteśmy faworytami, bo za to medali nie rozdają. Samo się nie wygra. Trzeba harować i robić swoje.
- Trener Anastasi mówi, że w Londynie zagracie jeszcze lepiej niż w finale Ligi Światowej...
- A my mu wierzymy, przecież nigdy nas nie oszukał. Jest niesamowitym fachowcem. Wie, czego chce, ma znakomity pomysł na naszą drużynę, który cały czas się sprawdza. Dlatego podchodzimy do tych igrzysk z pokorą, ale też wiarą, że szczyt naszej formy przyjdzie w najlepszym momencie.
- Dziś w Zielonej Górze gracie z Argentyną - jednym z waszych grupowych rywali na igrzyskach. Nastawiacie się na demonstrację siły?
- Na pewno zagramy tak, żeby wygrać, ale mamy świadomość, że nie jesteśmy teraz w stuprocentowej formie, bo ciężko trenujemy. Na jutro mamy na przykład zaplanowane przerzucanie ciężarów w siłowni.