Sebastian Świderski to jedna z bardziej znanych postaci w polskiej siatkówce. W przeszłości wybitny reprezentant, który z kadrą zdobywał wicemistrzostwo świata w 2006 roku i dwukrotnie uczestniczył w igrzyskach olimpijskich, po karierze krótko próbował sił jako trener. W latach 2013-2015 prowadził on ZAKSĘ Kędzierzyn-Koźle, ale później postanowił spełniać się w roli działacza – pełnił w klubie rolę dyrektora sportowego, dyrektora zarządzającego, a później także i prezesa klubu. Niestety, jak sam wyjawił w programie „Życie po życiu” portalu WP SportoweFakty, niemal nie przypłacił tego życiem!
Świderski opowiedział dramatyczną historię
Sebastian Świderski, który obecnie spełnia się w roli najważniejszej osoby w krajowej siatkówce, opowiedział o niezwykle dramatycznych chwilach, jakie spotkały go w 2015 roku. Jak sam przyznał, swoje kolejne awanse w klubie, które wymagały od niego wiele poświęcenia, mógł przypłacić nawet życiem. – W styczniu zaczęliśmy budowę nowej drużyny. Stąd decyzje w sprawie zmian personalnych w składzie ZAKSY. Padła propozycja, żebym od razu został prezesem, ale nie chciałem się zgodzić. Bycie trenerem, obcowanie z ludźmi, to jest coś innego niż przeniesienie się do biura na stałe. Ścieżka od dyrektora sportowego przez dyrektora zarządzającego do prezesa klubu jest właściwa. Choć, w moim przypadku, opłacona... zawałem żylnym płuc – powiedział wprost Świderski.
Obecny prezes PZPS zdradził nieco więcej szczegółów całej sytuacji. – Było na tyle poważnie, że gdybym nie zgłosił się do szpitala, wszystko mogłoby się skończyć jak w przypadku Kamili Skolimowskiej. Wystarczyło zasłabnąć i mogliby mnie już nie odratować. (…) Poczułem ból w łydce, potem nad kolanem. Przeniósł się do biodra. Oderwał się dosyć duży skrzep i wędrował do płuc. A w tę nieszczęsną sobotę miała miejsce letnia impreza. Było bardzo gorąco. Brały w niej udział władze miasta, ja miałem pomagać w zajęciach sportowych. W końcu poczułem się słaby. Myślałem, że może dostałem udaru od słońca, ale po pomocy lekarzy i ich diagnozie okazało się, że to było coś jeszcze poważniejszego – opowiada wicemistrz świata z 2006 roku.