Nikt lepiej od Mariusza nie zna stanu jego zdrowia. A on po doświadczeniach w kadrze Lozano wie, że jeśli przyjmie podwójne obciążenia treningowe, te w reprezentacji i te w klubie, to prędzej czy później coś mu w stawach lub kręgosłupie strzeli i karierę diabli wezmą. Kalkulacja jest logiczna.
Tej kalkulacji za nic nie chcą przyjąć do wiadomości kibice głośno gwiżdżący, gdy Mariusz Wlazły wychodzi na boisko w meczu ligowym. Presja ma go zmusić do przyjęcia zaproszenia od Andrei Anastasiego. Ta presja rośnie...
Prawda jest taka, że przed igrzyskami w Londynie atakujący formatu Wlazłego bardzo by się drużynie reprezentacyjnej przydał. Więcej: ona takiego zawodnika koniecznie potrzebuje! Ani Gruszka, ani Bartman, ani Jarosz – przy całym uznaniu dla tych zawodników - nie są w stanie zagrać tak jak on.
Nie wiem, czy możliwy jest kompromis. Czy obciążeń treningowych delikatnego z natury Wlazłego nie dałoby się potraktować indywidualnie? Tak, żeby w najważniejszych meczach kadry wystąpił, a zdrowia nie zdarł w jakiś Ligach Światowych, ani innych pokazówkach.
Jeśli taki wariant jest możliwy, to chyba warto, żeby Mariusz Wlazły i Andrea Anastasi tę sprawę spokojnie przedyskutowali. Bo gdyby się udało, to „siła ognia” reprezentacji Polski bardzo by wzrosła.
Tomasz Bielecki: Czy Mariusz Wlazły musi grać w reprezentacji?
On sam twierdzi, że nie musi. Jako wicemistrz świata zrobił dla polskiej siatkówki dostatecznie dużo. Teraz chce spokojnie pracować i zarabiać w klubie. Tak, żeby zdrowia starczyło na jeszcze z dziesięć sezonów.