Do tej pory Zmarzlik nigdy nie miał zbyt wiele szczęścia na Narodowym. Choć zwykle był faworytem, to nie udawało mu się nawet stanąć na podium. W tę sobotę o „pudło” walczył z całych sił, ale nie miał łatwo. Już w pierwszym biegu wywrócił się i został wykluczony. Później musiał gonić wynik, by zapewnić sobie półfinał.
- To była droga z piekła do nieba. Ale jestem zadowolony, bo przełamałem ten próg w Warszawie – powiedział „Super Expressowi” Zmarzlik, odnosząc się do pierwszego w karierze podium na Narodowym. - Bólu nie ma, bo planem minimum było przejście przez półfinał i to się udało. Te jednodniowe tory zawsze są jak kinder-niespodzianka i bardzo szybko się zmieniają - dodał żużlowiec.
Bartosz Zmarzlik trzeci w Grand Prix Polski w Warszawie
Niesamowity był finał, do którego stanęli giganci tego wieczoru: Zmarzlik, Lindgren, Holder i Doyle. Polak jechał słabo, ale na przedostatnim okrążeniu po kontakcie z nim upadł Jason Doyle. Winnym został uznany Australijczyk i został wykluczony. W finale Zmarzlik zaciekle walczył o zwycięstwo, ale ostatecznie przegrał drugie miejsce o… grubość opony.
- Czekałem, bo nie byłem pewny, czy skończyłem drugi czy trzeci. Ostatecznie trzeci, ale i tak jestem zadowolony, że udało się dotrzeć do finału. Czego zabrakło? Ciężko było mi znaleźć półśrodek, żeby dobrze się czuć i na starcie, i na trasie – analizował Zmarzlik.
Dużo słabiej na Narodowym spisali się pozostali Polacy. Maciej Janowski był 10., Bartłomiej Kowalski – 13., a Patryk Dudek 16. Kolejne zawody 3 czerwca w Pradze.