Przed toruńskimi zawodami "Tajski" miał 25 punktów przewagi w klasyfikacji generalnej GP nad drugim Gregiem Hancockiem (45 l.). Brytyjczyk zdobył 8 punktów i wydawało się, że świętowanie trzeba będzie odłożyć do ostatnich zawodów w Melbourne (24 października), szczególnie że Amerykanin awansował do półfinału. Tam jednak zanotował defekt i w obozie Woffindena zapanowała szaleńcza radość. - Bardzo żałuję, że nie może mnie teraz oglądać mój ojciec Rob - wspominał ze łzami w oczach ojca, który zmarł po długiej chorobie 5 lat temu. - Ostatnie trzy lata pozwoliły mi ugruntować swoją pozycję w czołówce i udowodnić, że będę w niej przez kilka ładnych sezonów - cieszył się Tai, dla którego Toruń to magiczne miejsce. To właśnie tam niemal dokładnie dwa lata temu wywalczył pierwsze mistrzostwo świata w karierze.
Robert Kubica ofiarą sabotażu? Pękły mu dwie felgi jednocześnie!
Skoro już o magii mowa, świetnie pojechał "Magic" Janowski, który ma za sobą jeden z najlepszych tygodni w karierze. W środę z Poole Pirates zdobył mistrzostwo Wielkiej Brytanii, a w sobotę spisywał się na tyle dobrze, że awansował do finału. Po pasjonującej walce zajął trzecie miejsce. Dzięki temu ugruntował swoją pozycję w czołowej ósemce GP (jest 7. z przewagą 16 punktów nad 9. Peterem Kildemandem) i jest już niemal pewny występów w przyszłym sezonie elitarnych zawodów. - To mój pierwszy rok regularnych startów w GP i nie udało mi się uniknąć błędów. Ale i tak mam powody do optymizmu, coś tam udało mi się osiągnąć, co mnie bardzo cieszy - uśmiechał się Janowski, którego w finale wyprzedzili Pedersen i Jason Doyle.