- Nie wiem co się stało. Trzy razy oglądałem nagranie z kamery pokładowej. Na tym etapie było zaledwie jedno miejsce, gdzie mogliśmy zniszczyć felgę. Ale jechaliśmy tam też w piątek i nic się nie stało - tłumaczył Polak dziennikarzom. I trudno było mu ukryć nie tyle rozczarowanie, co zdziwienie. Bo felgi tak po prostu nie pękają. I już na pewno nie dwa razy w trakcie jednego etapu.
Kubica ofiarą sabotażu?
- Można złapać kapcia. Uszkodzić felgę. Ale przy dużym uderzeniu. Tymczasem tutaj opona była cała, a brakowało piętnastu centymetrów felgi - dodał Kubica, wyraźnie wskazując, że awaria nie była jego błędem. Raczej producenta. - Po Rajdzie Niemiec mieliśmy wszystkie felgi krzywe. Prostowaliśmy je, to mogło wpłynąć na ich trwałość.
Rajd Korsyki: Kubica piąty po pierwszym dniu zmagań
- Widocznie tak to miało wyglądać. Zawsze coś się dzieje. A to ja popełnię błąd, a to zepsuje się coś innego. To są rajdy, przyzwyczaiłem się. Choć akurat dzisiejsza sytuacja normalna nie była - rzucił jeszcze zrezygnowany Polak. I trudno mu się dziwić. Nasz rajdowiec finansuje się w dużej mierze sam. Jeździ w małym teamie. I choć czasowo nie ustępuje najlepszym, o tyle dostarczany sprzęt nie jest równie dobrej jakości, jak w przypadku zespołów podpiętym pod ogromne koncerny.
Polak w sobotę już nie pojeździ we Francji. Wróci do rywalizacji w niedzielę. Tyle że szansa na punkty w klasyfikacji generalnej już przepadła. Znowu.