"Super Express": - W tym sezonie rywale nie mogli cię pokonać, ale przegrałeś z kontuzją...
Krzysztof Kasprzak: - O czym tu gadać? Mam rozwalone kolano i tyle. Pół roku przerwy.
- Ale podobno chcesz spróbować jeździć dalej dzięki specjalnej ortezie i stabilizacji stawu kolanowego.
- Pojadę na Grand Prix do Tampere (17 maja - red.) i zobaczę, jak noga będzie funkcjonowała. My, żużlowcy, mamy jednak nieco łatwiej. Piłkarz jak zerwie więzadła, musi od razu poddać się operacji. Żużlowiec jednak ściga się na siedząco. Ale mimo wszystko to zerwane więzadła.
Zobacz! Irina Szejk apeluje o uwolnienie porwanych nastolatek
- Lekarze dają ci szansę na dokończenie sezonu?
- Mówią, że zwykły śmiertelnik nie miałby żadnych szans na to, żeby normalnie chodzić, a co dopiero uprawiać sport. Ale żużlowcy są ludźmi z nieco innej gliny. Mamy w sobie tyle adrenaliny, że czasem możemy pokonać nawet największy ból. I wygrywać.
- Jaki to ból?
- Nie będę udawał - duży. Nie mogę normalnie chodzić, mam przecież zerwane przyczepy przy więzadłach.
- To jak chcesz jeździć w Tampere?
- No co, nie mogę odbijać się z lewej nogi, to będę wygrywał dzięki prawej. A poważnie, to chcę zobaczyć i przekonać się na własnej skórze, jak ta noga będzie zachowywała się w trakcie jazdy. To dla mnie kluczowe zawody, wszystko się podczas nich okaże.
- Miałeś walczyć o mistrzostwo świata, ale z zerwanymi więzadłami trudno to sobie wyobrazić...
- Niektórzy przed sezonem nie wierzyli we mknie, a ja pokazałem niedowiarkom, że mogę być w czołówce.
- Masz pretensje do losu, że w tak brutalny sposób sprowadził cię z tego żużlowego nieba na ziemię?
- Nie, taki już jest ten sport. Pojechałem do Landshut, by walczyć o zwycięstwo w mistrzostwach par. Dla Polski, dla Orzełka, dla trenera Cieślaka. Stało się. Życie toczy się dalej. W każdym razie nie załamuję się, bo to byłoby najgorsze. Mam wolę walki, może coś z tego będzie. Rozmawiał