Do zmian dojść ma od sezonu 2017. Pomysł jest taki. Usunąć jedną z sesji treningowych, zorganizować kwalifikacje w piątek, a w sobotę oraz w niedzielę dwa wyścigi. Czyli, w dużym skrócie, przesunąć mniej atrakcyjne produkty na słabiej opłacane terminy transmisji, a kapitał zbić podwójnie w trakcie całego weekendu.
Agnieszka Radwańska i Dawid Celt: Najpierw trening, potem imprezka [ZDJĘCIA]
To zresztą nie koniec. Ecclestone nie wyklucza - a momentami wręcz grozi, że będzie tak jak on chce - powrotu do "nowej", eliminacyjnej formuły kwalifikacji. Takowa miałaby uatrakcyjnić przebieg wydarzeń, a przede wszystkim - zepchnąć faworytów daleko od czoła stawki na starcie. Tak, by musieli się natrudzić i wyprzedzać w trakcie zawodów. - To co obecnie widzimy, nie jest ekscytujące. To takie proste - stwierdził 85-latek.
- Przyjrzymy się wszystkim zmianom przed sezonem 2017. Musimy to przemyśleć. W tym narobiliśmy ze zmianami niezłego bałaganu - stwierdził jeszcze prezydent F1. I zarazem dodał, że w najbliższym czasie nie należy się spodziewać próby wyrównania sił wśród konkurujących zespołów.
Niektóre drużyny mają bowiem pretensje, że z puli prawie miliarda dolarów - wpływy od sponsorów, z praw do transmisji - niemal piąta część trafia do Ferrari. Zdecydowanie największy kawałek tortu, pięć razy większy, niż drużyn z najniższym budżetem. To o tyle dziwne, że w mistrzostwach dominują bolidy Mercedesa. Co na to Ecclestone? - Moglibyśmy dzielić po równo. Ale Ferrari startuje najdłużej. Ma najwięcej zasług. Formuła 1 to Ferrari, nie widzę więc nic złego w nierównym traktowaniu.