Jako jedyny kierowca w stawce Polak ma odwagę powiedzieć coś więcej niż nakazuje „piar” i reguły korporacyjnej dyplomacji. Inni na jego miejscu kluczyliby, bredzili coś o „robieniu postępów”, ale nie Robert. On wali prawdę prosto w oczy, mimo że jest bolesna. – Stan samochodu jest daleki od optymalnego. Cenę takiego stanu rzeczy zapłaci zespół i ja też, bo jazda na pierwszy wyścig Formuły 1 po ośmiu latach przerwy bez wykonania właściwej pracy na testach będzie trudna. Nie mogę jednak zmienić sytuacji. Wiem dwadzieścia procent tego, co powinienem przed startem w Australii. Reszta jest nieznana, same znaki zapytania – uważa Kubica, który mimo wszystko przez chwilę w czasie jazd w Hiszpanii miał wrażenie, że sprawy idą w dobrą stronę.
– Raz w trakcie testów byłem pozytywnie zaskoczony tym jak zachowywał się samochód – powiedział polski kierowca. – To była naprawdę miła niespodzianka, nabrałem pewności siebie, ale od tego momentu ona zniknęła, gdy potem okazało się, że auto nie jest w dobrym stanie. Wtedy mój prawdziwy test się zakończył, o kolejnych jazdach i wrażeniach mogę zapomnieć. Trudno iść do przodu, gdy bolid stoi w garażu.
Jak się okazało, mający gigantyczne opóźnienie w budowie bolidu brytyjski zespół nie tylko nie zdążył przywieźć części zamiennych na testy, ale ostatniego dnia prób w Barcelonie... zaczął oszczędzać maszynę już z myślą o Grand Prix Australii!
Przyznał to sam Paddy Lowe, dyrektor techniczny Williamsa. Jeśli w takich okolicznościach samochody Kubicy i George'a Russella znajdą się w Melbourne na innych miejscach niż dwa ostatnie, będzie można mówić o prawdziwym cudzie. – Jakie są nasze realistyczne cele na Australię? Żeby auto dojechało w jednym kawałku – gorzko podsumował Kubica.