„Super Express”: - Miałeś okazję dobrze poznać najbliższego przeciwnika podczas wspólnych sparingów.
Mariusz Wach: - To małomówny, ale sympatyczny gość. Spotykaliśmy się w sali treningowej i przy każdym posiłku, nie traktował nikogo z góry. Jeśli chodzi o sparingi, to wypadałem w nich dobrze. Niby sparing to nie walka, ale wiem, czego się po nim spodziewać. Nie mam obaw, jestem pewny siebie.
- Powietkin w wielkim stylu znokautował trzech ostatnich rywali z czołówki: Charra, Takama i Pereza. Nie sądzisz, że ostatnio bardzo się rozwinął?
- Może fizycznie jest lepszy, ale to wciąż ten sam zawodnik. Do trzech razy sztuka, to będzie koniec jego passy nokautów. Wiem, jaka jest stawka tej walki, udźwignę to. Będę przygotowany najlepiej w karierze, nawet przed starciem z Kliczką nie miałem takiej formy. Wtedy dostawałem wpierdziel przez 12 rund, ale wiele z tego wyniosłem. Jestem mocniejszy psychicznie.
- Rosjanie traktują ten pojedynek jako rozgrzewkę przed przyszłoroczną walką Powietkina z mistrzem świata WBC Deontayem Wilderem (30 l., 35-0, 34 k.o.). Nikt nie spodziewa się, że możesz pokrzyżować im plany.
- Skoro jadę tam jako mięso armatnie, to na punkty i tak nie dadzą mi wygrać, więc zostaje wygrana przez nokaut. To możliwe. Gdybym nie wierzył w taki wynik, nie wydawałbym setek tysięcy na przygotowania, nie wylewałbym na treningach litrów potu. Pojechałbym tylko po pieniądze. Ja jednak wierzę w zwycięstwo. Zobaczycie, że to nie jest moja ostatnia wielka walka.
- 4 listopada to w Rosji święto państwowe – rocznica wypędzenia Polaków, którzy zdobyli Krym moskiewski w 1610 roku. Podtekst polityczny ma dla ciebie znaczenie?
- Nie będę zbyt uprzejmy. Zamierzam zepsuć Rosjanom ich święto. Trenuję na sto procent, żeby w Kazaniu zszokować świat. Sasza to złoty chłopak rosyjskiego boksu. W karierze amatorskiej zdobył wszystko, w zawodowej – prawie wszystko. Ma wszelkie predyspozycje, by znów zostać mistrzem świata, ale 4 listopada ktoś głodny zwycięstwa stanie mu na drodze.
- Ile znaczy dla ciebie ta szansa po licznych zawirowaniach w karierze?
- Żeby dojść na szczyt, trzeba mieć pod górkę. Może jest tylko jeden zawodnik w Polsce, który ma ułatwioną drogę. Chcę boksować, póki pozwala mi na to zdrowie. Mogę zaraz złamać nogę i okaże się, że nie da się jej poskładać. Mam 36 lat i póki co czuję się świetnie. George Foreman został mistrzem świata w wieku 45 lat, więc jeszcze parę latek mi zostało...