Apoloniusz Tajner niejako stał się w polskich sportach zimowych uosobieniem sukcesu. W młodości sam uprawiał sport i był obiecującym kombinatorem norweskim, jednak później wybrał studia i został trenerem. To właśnie w tej roli poznała go cała Polska, gdy Tajner doprowadził Adama Małysza do wybuchu wielkiej formy w sezonie 2000/01. "Małyszomania" ogarnęła całą Polskę, a sympatyczny wąsaty szkoleniowiec stał się niemalże równie rozpoznawalny, co wąsaty skoczek. Kilka lat później trener Małysza stał się najważniejszą postacią sportów zimowych w Polsce jako prezes Polskiego Związku Narciarskiego, którym był przez 16 lat aż do 2022 roku, gdy zastąpił go zresztą były podopieczny. Tajner szybko znalazł jednak nowe wyzwanie i postanowił wystartować w ostatnich wyborach parlamentarnych, w których uzyskał mandat posła. Dzięki temu może teraz liczyć na poselskie wynagrodzenie, które pozwala godnie żyć. Droga nie była jednak łatwa, o czym najlepiej świadczy fakt, ile 69-latek zarabiał ponad 20 lat temu jako trener Małysza.
Sam Tajner opowiedział o szczegółach pensji na początku XXI wieku w programie "Wieczorny Express" w kwietniu zeszłego roku. Podzielił się tą informacją w związku z niesamowitą historią z Turnieju Czterech Skoczni 2000/01, który wygrał Małysz i rozpoczęło się szaleństwo na punkcie skoków. Wszystko działo się w Sylwestra w Garmisch-Partenkirchen. - Od kilku miesięcy miałem pierwszy telefon komórkowy. Związkowy, z PZN. Wymyśliłem sobie, że od 23 zrobię zawodnikom niespodziankę i każdy wykręci sobie numer do domu. To wtedy naprawdę było wydarzenie, że ktoś dzwoni z Niemiec i nie musi być połączony żadnym kablem tylko trzyma coś w ręce. Każdy zawodnik porozmawiał z rodziną, do godziny 24 odbyło się chyba z 10 rozmów, również członków sztabu szkoleniowego. Potem przyszedł rachunek za telefon… Roaming to było chyba z 10 zł za minutę, łącznie wyszło ok. 3000 zł - opowiedział ówczesny trener "Orła z Wisły". Astronomiczny rachunek ktoś musiał opłacić...
- Trzeba było za telefon zapłacić i chyba dwa miesiące czekałem na decyzję PZN, czy będę musiał sam to pokryć, czy oni zapłacą. Zarabiałem wtedy dokładnie 3900 zł brutto, więc był to poważny rachunek - wyznał Tajner, którego pensja dziś wygląda tragicznie, jednak wtedy była znacznie wyższa od średniej krajowej, która wynosiła ok. 2000 zł.