„Super Express”: - 1:5 z z kandydatem do mistrzowskiego tytułu to wynik, który wstydu nam nie przynosi. Baliście się, że może być gorzej?
Marcin Kolusz: - Powiem za siebie: miałem bardzo różne myśli w różnych momentach. I taki, że będzie dobrze, ale i też, że – kurde – po prostu „przejadą nas”. Ale to normalne w sytuacji, w której mierzysz się z najlepszymi w swych fachu. Ważne, że optymizm nas nigdy nie opuścił. Jesteśmy tu nie przez przypadek, i nie na darmo. Jest też w nas wielka radość z faktu, że tu gramy. Możliwość rywalizacji z kimś takim, jak Victor Hedman czy Erik Karlsson, o wielu innych wyśmienitych zawodnikach nie wspominając, dodaje nam wiary w to, co robimy na co dzień.
- Dwa gole straciliście w samej końcówce, gdy sędziowie orzekli podwójną karę dla Kamila Górnego. Trochę szkoda?
- Wynik był do tego momenty całkiem fajny; Szwedzi tę grę w przewadze wykorzystali znakomicie. Ale 1:5 czy 1:3 – to już nie ma większego znaczenia. I tak przegralibyśmy, choć gdyby nie te dwa gole, pewnie moglibyście – wy, dziennikarze – dopisywać pięknie: „Sensacja była blisko!” (śmiech). My wiemy, gdzie jesteśmy. I wiemy, gdzie… możemy być. Dziś różnica jest ogromna, ale możemy ją powolutku – z sezonu na sezon – próbować niwelować. A dzięki takim turniejom się uczymy.
- Dla pana, pewnie u schyłku reprezentacyjnej kariery, ten turniej to forma nagrody za lata treningów?
- Oczywiście. Nie tylko dla mnie, ale i dla każdego z moich kolegów. Dla jednych, którzy grają krócej, ta frajda przyszła szybko, często u progu ich kariery. Dla takich zawodników, jak ja, którzy grali już wiele razy w mistrzostwach Dywizji IA czy nawet IB, ten turniej ma jeszcze piękniejszy smak, wymiar. Każdy z nas się cieszy z obecności tutaj i chce to wykorzystać w pełni.
- Francuzi – podobnie jak wy w sobotę – też niespodziewanie „uszczknęli” punkt Łotyszom. Mieliście okazję rzucić okiem na ten mecz?
- Widziałem fragmenty dogrywki. Ale mecz meczowi nierówny. Francuzi – jak my – mają świadomość, co trzeba zrobić we wtorek. Znów się cieszę, zacieram ręce, bo to będzie kolejny fajny i – mam nadzieję – wyrównany bój.
- Na którym mistrzostwa – i nadzieje na utrzymanie – się jeszcze nie kończą?
- Oczywiście. To spotkanie będzie mieć ogromną wagę, ale jak pokazuje ten turniej i nasze dotychczasowe występy, próbujemy szukać szansy, okazji w każdym meczu. Dobrze, że grę z Francuzami poprzedza dzień przerwy. Mamy czas, by na spokojnie porozmawiać o przeżyciu, jakim była konfrontacja ze Szwedami, trochę się nim – mimo porażki – nacieszyć. Ale od poniedziałkowego popołudniowego treningu w głowie mamy już tylko Francuzów.
- Do tej pory, w meczach z Łotwą czy Szwecją, bardziej „mogliście” niż „musieliście”. We wtorek to się zmieni?
- Teraz wciąż jeszcze tylko „możemy”. Francuzi po raz kolejny grają w elicie, są doświadczoną drużyną. Rozegrali wiele spotkań o taką stawkę. Ale może to będzie nasz atut? Może my będziemy chcieli po prostu bardziej? Spróbujemy to „straszne chciejstwo” wykorzystać.
- Klucz do wygranej?
- Nie odkryję niczego nowego: wspólnota, poświęcenie, charakter, zaangażowanie, dyspozycja dnia każdego z osobna. Najważniejsze, że wspieramy się w każdym momencie. Nawet po nieudanych zagraniach nie mamy do siebie pretensji. Wiemy, że mamy braki, ale każdy robi wszystko, co może, by wypaść jak najlepiej.