„Super Express”: - Wraca pan do Pucharu Świata odmieniony?
Maciej Kot: - Według moich odczuć zmieniło się dużo. Widzę postepy w technice. Jest chyba skuteczniejsza niż wcześniej, zwłaszcza w przejściu z odbicia do lotu i w pierwszej fazie lotu. Mam też inny plan na prawidłowy skok, inne wyobrażenie o nim.
- Czy odczuł pan kilkutygodniowe odsunięcie od kadry A jako rodzaj kary?
- Nie. Sam czułem, że z taką formą, jaka była przedtem, nie ma sensu startować w Pucharze Świata. A nie jestem typem „turysty”, który pod pretekstem startów chciałby zwiedzać świat. Nie był to krok w tył. Była to jedyna rozsądna decyzja, by próbować odnależć czucie i radość skakania oraz szanse walki o zwycięstwo. I chyba się to udało dzięki pracy z kadrą B i trenerem Maciejem Maciusiakiem.
- Nie zapomniał pan chyba, jak się dobrze skacze?
- Takich rzeczy się nie zapomina, tak jak jazdy na rowerze. Ale wszystko funkcjonuje dobrze, gdy jest forma i automatyzm ruchów. Moim głównym problemem jest nadmierna analiza, zbyt wiele myślenia, jak powinno być, żeby było najlepiej. A czasami wystarczy po prostu wyjść na rozbieg i skakać, jak to czyni Piotrek Żyła. Skakać tym, co się ma, a nie mysleć o ideale.
- Ostatnie skoki były zadowalające?
- Tak, były udane. Tylko że Puchar Świata jest o poziom wyżej od „Kontynentalu”. Rozbiegi są krótsze i nie wybaczają błędów.
- Wraca pan na najbardziej intensywne zawody w sezonie…
- Myślę, że ta intensywność będzie na moją korzyść. Będzie więcej okazji, by się wykazać. Gotów jestem przyjąć nowe wyzwanie. Moje nastawienie jest pozytywne i bojowe, inaczej nie byłoby sensu startować. Radość przyniosłoby miejsce w czołowej dwudziestce.