- Czekam jeszcze na zgodę światowej federacji FIS na moje występy w barwach Niemiec - mówi "Super Expressowi" Ligocka-Andrzjewska. - Związek niemiecki też czeka na zezwolenie FIS, by powołać mnie do kadry i objąć szkoleniem oraz opieką medyczną. Mam nadzieję wznowić treningi w grudniu, po operacji kolana, którą przeszłam. A mieszkam i będę mieszkać w Polsce.
- Jest pani wciąż przekonana, że to była dobra decyzja?
- Tak, bo w polskim związku nikomu na mnie nie zależy, od lata nikt się do mnie nie odezwał. Nie widziałam możliwości rozwijania w Polsce kariery, skoro kadra olimpijska została zredukowana do dwóch osób i to beze mnie. A na moje tegoroczne przygotowania oferowano tylko 20 tysięcy złotych. Ale nie wybieram Niemiec dla pieniędzy.
- A dlaczego?
- Żeby móc normalnie trenować. Chcę kontynuować karierę, jestem mocno zmotywowana, aby jeszcze odnosić sukcesy. A wspierają mnie w tym mój ojciec i trener w jednej osobie oraz mąż, instruktor snowboardu.
- I zapewne marzy się pani medal olimpijski, po dwóch nieudanych podejściach...
- Taki medal marzy się każdemu sportowcowi. Mnie oczywiście także.