W przylegającym do ciała kombinezonie i opływowym kasku, wychylony nad nartami, szybujący nad zeskokiem po 200-250 metrów skoczek wygląda jak astronauta. A odległości, które osiąga, mają wymiar astronomiczny w porównaniu - przykładowo - ze skokiem na odległość. 14 metrów, który zapewnił Leszkowi Pawłowskiemu pierwsze oficjalne mistrzostwo Polski (1920).
Nadymali sobie stroje
To było na nartach drewnianych. Dopiero w połowie lat 50. pojawiły się nowe: wewnątrz drewniane, a na zewnątrz pokrywane sztucznymi materiałami. Znacznie lżejsze od poprzednich. A od lat 90. "deski" nie zawierają już ani odrobiny drewna. To kompozyty.
Zmieniała się również sylwetka skoczków. Zawodnicy próbowali różnymi sposobami "nadymać" ją, aby zwiększyć powierzchnię nośną. A to rozciągając swetry, a to zakładając motocyklowe rękawice o szerokich łapach, a to używając. prezerwatywy.
W Szczyrku zabrakło prezerwatyw
- To było na początku lat 80., gdy upowszechniły się kombinezony - wspomina Krzysztof Nikiel, trener i historyk narciarstwa. - Pomysł wprowadzili Austriacy. Polegał na przecinaniu prezerwatyw i przyklejaniu ich płasko do tylnej części kombinezonu. Dzięki temu powietrze gromadziło się za plecami, tworząc balon. A u nas skutek był taki, że w całym Szczyrku... brakowało prezerwatyw. Ale na szczęście dość szybko zabroniono takich praktyk.
Najważniejszy jednak skoczek
Jednoczęściowe kombinezony upowszechniły się w drugiej połowie lat 70. Zmieniały się tkaniny, ich grubość, przepuszczalność powietrza. Cały czas szukano rozwiązań pozwalających zwiększyć nośność zawodnika. Na granicy przepisów lub nawet z ich przekroczeniem. Stąd powiększanie powierzchni materiału pod kroczem, a dwa lata temu - ściąganie nogawek i rękawów ku dołowi, aby rozciągnąć materiał w kroczu i pod pachą.
Najważniejszy jest jednak talent skoczka. Tacy skoczkowie jak Kamil Stoch zawsze wygrają z beztalenciami.