Papa Radwański sukces córki oglądał w telewizji. Zapewnia, że ani przez chwilę nie było mu przykro.
- Jak mógłbym się nie cieszyć ze zwycięstwa Agnieszki? - pyta retorycznie.
"Super Express": - Spakował się pan na półtora miesiąca pobytu w USA, a wrócił już po tygodniu. Co się stało?
Robert Radwański: - To są nasze prywatne, rodzinne sprawy. W ogóle nie powinienem o tym rozmawiać. Powiem tak: jako trener przyjąłem odpowiedzialność za ostatnie słabsze wyniki córki. Za dużo było przegranych spotkań w sytuacji, w której Agnieszka wysoko prowadziła w decydujących setach.
- Ale przecież mieliście wiele dni na rozmowy w Krakowie. Dlaczego do rozstania doszło w USA, w dodatku po wygranym przez Agnieszkę meczu?
- Cóż, nie jesteśmy z drewna. Oboje należymy do impulsywnych osób, doszliśmy do wniosku, że czas coś zmienić. Agnieszka zdecydowała, że zmieni starego ojca, na młodego, przystojnego trenera z Warszawy (Tomasza Wiktorowskiego - przyp. red.).
- A pan tak po prostu się zgodził?
- A co mogłem zrobić? Jestem ojcem i najważniejsze dla mnie jest zawsze dobro córki. Nie chodzi o to, żebym ja był zadowolony, ale żeby Iśka osiągała najlepsze wyniki. Jeśli zrobi to beze mnie - także się ucieszę. A może miałem kibicować Zwonariowej w finale, żeby potem powiedzieć: gdybym ja był obok, na pewno by wygrała?! No, bez żartów! W poniedziałek do obiadu otworzyłem butelkę oryginalnego francuskiego szampana, wypiłem za zdrowie córki i za jej sukces. Jestem przeszczęśliwy, że znów wygrała turniej!
- Mimo że został pan przez nią nagle zwolniony?
- Ależ ja nie zostałem zwolniony! Nie da się zwolnić kogoś, komu się nie płaci (śmiech). Poza tym, my tylko zawiesiliśmy współpracę. Zresztą, ojca nie da się zwolnić. Bez względu na wszystko, ja jestem jej tatą, i to jest najważniejsze. Nasza relacja trener - zawodniczka została zawieszona, bo ostatnio nie dogadywaliśmy się najlepiej. Ale relacja ojciec - córka jest bez zarzutów, zawsze była. Ale pewnie niektórzy woleliby usłyszeć, że po turnieju w Carlsbad zadzwoniłem do niej z wyzwiskami, a ona napisała mi obraźliwego SMS-a...
- Mówi pan, że współpraca została zawieszona. Do kiedy?
- Nie ustaliliśmy terminu. Jeśli tylko córki będą potrzebowały mojej pomocy, będę do ich dyspozycji. Za pięć minut mogę kupić bilet do Stanów Zjednoczonych.
- Wybiera się pan na wielkoszlemowy US Open?
- Jeszcze nie wiem, wszystko zależy od Isi i Uli. Ale jeśli któraś z nich będzie grała w drugim tygodniu turnieju, na pewno polecę do Nowego Jorku.