Szczera rozmowa

W styczniu zachwycił całą Polskę, teraz mierzy się z problemami. Gorzkie słowa Jana Zielińskiego: Debel to niszowy sport

2023-04-12 17:36

W styczniu Jan Zieliński zachwycił całą Polskę, dochodząc aż do wielkiego finału Australian Open w deblu. Sukces w parze z Hugo Nysem otworzył mu wiele furtek, ale występy w kolejnych turniejach nie były udane. 26-latek zachowuje jednak spokój i stawia przed sobą duże cele. Jeszcze przed rozpoczęciem sezonu na mączce w Monte Carlo Zieliński spotkał się z dziennikarzami w Akademii Tenisowej Tenis Kozerki i nie unikał odpowiedzi na pytania. - Jestem deblistą, a to sport niszowy w porównaniu do singla - powiedział zapytany o popularność.

Pod koniec stycznia Zieliński był o włos od spełnienia marzeń i wielkoszlemowego zwycięstwa. W parze z Hugo Nysem przegrał dopiero w finale Australian Open z duetem gospodarzy Rinky Hijikata/Jason Kubler 4:6, 6:7 (4). Dla polskiego tenisisty i tak jest to jak na razie największy sukces w karierze, ale kolejne turnieje były zdecydowanie słabsze. W Rotterdamie, Dosze, Dubaju, Indian Wells i Miami polsko-monakijski debel wygrał zaledwie jeden mecz, odpadając w pierwszych rundach. Lepiej było tylko w słabiej obsadzonym challengerze w Phoenix (porażka w finale). Równie źle - od porażki w 1. rundzie - zakończyła się niestety trwająca wciąż impreza ATP 1000 w Monte Carlo, która otworzyła sezon na mączce dla najlepszych tenisistów. Jeszcze przed wyjazdem do Monako Zieliński zachowywał jednak spokój i opowiadał o dużych nadziejach związanych z resztą sezonu po finale AO.

W styczniu zachwycił Polskę, teraz Jan Zieliński ma pewne problemy

- Bardzo urosłeś mentalnie po sukcesie w Australian Open?

Jan Zieliński, najlepszy obecnie polski deblista: - Bardzo. Dużo się zmieniło, otworzyło mi to dużo furtek - rankingowo, finansowo, mentalnie i medialnie. Ludzie, którzy mówią, że to tylko jeden turniej, nie zdają sobie tak naprawdę sprawy, jak duże byłoby to osiągnięcie. Na taki sukces pracuje się całe życie, odkąd wzięło się rakietę do ręki. Na kolacjach rodzinnych starsi zawsze pytają, co byś chciał zrobić w życiu, i mając 7-8 lat zawsze mówiłem, że wygrywać szlemy. Teraz jest to realne, ale po dojściu do wielkoszlemowego finału potrzebujesz trochę czasu na zrozumienie tego, co się stało. Dalej to do mnie dochodzi i możliwe, że w ostatnich tygodniach trochę to przeszkadzało. Rozmawiałem z bardziej doświadczonymi kolegami i jest to naturalna kolej rzeczy, że trudno osiągnąć kolejne wielkie sukcesy po takim osiągnięciu jak na AO.

Zawsze byłem pewny siebie. Zawsze uważałem, że jestem w stanie wygrywać największe turnieje. Zawsze wychodziłem na kort z przeświadczeniem, żeby wygrać turniej. Nawet w eliminacjach czy bez rozstawienia w pierwszych rundach. Każdy sportowiec powinien jechać na turniej z takim nastawieniem, a kwestią indywidualną jest, co będzie później, i czy będzie to sukces w większej perspektywie. Jeżdżę na turnieje z najwyższymi celami i pewnością siebie. Ona na pewno wzrosła. Ostatnie tygodnie trochę ją poszarpały, ale mam nadzieję, że wróci niedługo.

- Jak dużo lepszym tenisistą jesteś teraz niż byłeś w listopadzie?

- Stawanie się lepszym z dnia na dzień to nieustanna praca. Nie ma jednej rzeczy, którą określiłbym jako lepszą. W moim przypadku najważniejszą strefą jest ta mentalna. Gdy wszystko jest poukładane w głowie, jest zachowany spokój na korcie, to przychodzą rezultaty. Było to widać w Australii, mimo że był to mój drugi start w tym turnieju, a tak naprawdę pierwszy, ponieważ wcześniej wystąpiłem z Aleksandrem Bublikiem, który podczas meczu mówił, że ma za 4 godziny samolot i musieliśmy szybko kończyć mecz. Był to udział stricte po prize money, więc w pierwszym Australian Open osiągnąłem finał, pokazując, że jesteśmy w stanie osiągać takie rezultaty. Jeżeli wszystko będzie dobrze poukładane na korcie, poza kortem i w głowie, możemy tak grać na co dzień.

- W ostatnim czasie rywalizacja w deblu jest bardzo wyrównana.

- Rzeczywiście te różnice są bardzo małe. Widać to po naszych rezultatach. Po finale AO kilka turniejów z rzędu przegraliśmy w super tie-breakach przeciwko parom z czołówki, ale nie tym topowym. To tylko pokazuje, jakie są różnice. Równie dobrze mogliśmy przegrać w 1. lub 2. rundzie w Melbourne, gdzie przegrywaliśmy pierwsze sety. Przegrywaliśmy też 1-4 i broniliśmy piłkę meczową w tie-breaku drugiego seta z pierwszą parą na świecie Ram/Salisbury. Może byłbym kolejnym trzydziestym-czterdziestym deblistą świata i nie byłoby takiego szumu, ale jak widać pojedyncze piłki mogą zaważyć o tym, jak się potoczy twoja kariera.

Bardzo często decyduje kwestia dnia, kwestia jednego-dwóch uderzeń. Wiem na swoim przykładzie, że było tak m.in. w pojedynku z parą Bopanna/Ebden w Rotterdamie. W Phoenix zadecydowały poszczególne uderzenia Lammonsa, które były nie z tej ziemi. W Miami [z parą Gonzalez/Molteni - red.] przydarzył się jakiś lob po ramie z returnu czy inne pojedyncze piłki, które mogły odwrócić przebieg wydarzeń. A co byłoby później? Może to my dotarlibyśmy do finału i byłbym już w pierwszej dziesiątce rankingu. Na razie wygląda to tak, że największe pary na świecie: Ram/Salisbury, Pavić/Mektić, Koolhof/Skupski nie mają większego tytułu w tym roku i nie osiągnęły większego rezultatu. Nie ma więc dominacji i uważam, że jej nie będzie. Od pierwszych rund będzie bardzo wyrównany poziom.

Najlepszy polski deblista stworzy polską "superparę" z Hubertem Hurkaczem? Wielkie plany na IO w Paryżu

- Jakie są twoje cele na dalszą część sezonu?

- Priorytetem w tym roku jest awans do ATP Finals. Apetyt wzrósł po występie w Australian Open. Smaczkiem byłby też awans do pierwszej dziesiątki, a może jeszcze wyżej. Jednak to występ w ATP Finals jest głównym celem w tym sezonie.

- Rozdzieliłeś się na chwilę z partnerem, który wystąpił w Estoril z parze z Andreasem Miesem. Czy możemy spodziewać się, że w takim razie będzie jakaś okazja, żebyś niedługo zagrał w deblu z Hubertem Hurkaczem? W przyszłym roku z tą parą wiążemy nadzieje medalowe podczas igrzysk w Paryżu.

- Nie tylko wy [śmiech]. Występ na igrzyskach zawsze był moim wielkim marzeniem, a jeżeli będzie mi to dane u boku mojego przyjaciela Huberta, to będzie to wielki zaszczyt. Cokolwiek się stanie, będę wspominał te igrzyska bardzo dobrze. Nawet jeśli, odpukać, przegramy w pierwszej rundzie albo coś się nie ułoży. Będzie to wielkie wydarzenie w moim życiu. Na razie miałem przyjemność występować w młodzieżowych igrzyskach, z niemałym sukcesem, bo zdobyłem tam złoty medal. Co prawda w grze mieszanej, ale to złoto do dzisiaj wisi w domu [w mikście z Jil Teichmann - red.]. Zaznałem smaku igrzysk, bo te młodzieżowe były organizowane na tych samych zasadach, więc nie mogę się doczekać.

A czy możemy spodziewać się duetu z Hubertem w najbliższych miesiącach? Obiektywnie - będzie ciężko. Na tym poziomie, na którym jesteśmy teraz z Hugo - dostajemy się do każdego turnieju, regularnie jesteśmy rozstawiani - nie planujemy się rozdzielać. Gdyby, odpukać, coś źle szło, nie układało się, wiem, że Hubert zawsze jest gotowy i chętny do wspólnych występów. Były takie plany, ale po sukcesie w AO otworzyło się wiele furtek i możemy z Hugo swobodnie planować starty.

- Kibice lubią polskie pary, jak kiedyś Fyrstenberg/Matkowski, a ty przebijałeś się do czołówki z Szymonem Walkowem. Czy polski debel z twoim udziałem jest w przyszłości możliwy?

- W najbliższym czasie będzie ciężko. Życzę Szymonowi, Karolowi [Drzewieckiemu - red.] i Piotrkowi [Matuszewskiemu - red.], którzy próbują się przebijać przez deblowe challengery, jak najlepiej. Trzymam za nich kciuki, jesteśmy w codziennym kontakcie i śledzę regularnie ich poczynania. Wiem, jak im idzie, śledzę i liczę na to, że niedługo do mnie dołączą. Mniejsze mam nadzieje, że ja dołączę do nich [śmiech]. Myślę, że oni również, bo każdy z nas życzy sobie jak najlepiej. Nie wykluczam, że w przyszłości taki powrót do polskiej współpracy byłby mile widziany. Czy to się stanie? Nie mogę tego obiecać i zapewnić. Piłeczka aktualnie nie jest po mojej stronie, więc trzymam kciuki za chłopaków i czekam, żeby grono polskich tenisistów - deblowych i singlowych - w zawodowym tourze się powiększyło.

- Jakie są twoje plany startowe na najbliższe miesiące?

- Monte Carlo [para Zieliński/Nys przegrała w 1. rundzie z deblem Dodig/Krajicek - red.], Barcelona, Madryt, Rzym, Roland Garros. Później debiut na trawie, ponieważ w zeszłym roku miałem kontuzję i wystąpiłem tylko na Wimbledonie. Nieoceniona jest obecność Mariusza Fyrstenberga czy Łukasza Kubota. Oni już doświadczyli takich turniejów i dla nich to nie jest nic szczególnego. Nie podniecają się faktem, że jesteśmy na Wielkim Szlemie i jest tylu zawodników, co wciąż trochę dotyczy mnie. Staram się to opanować, ale nie jestem w stanie, widząc kort centralny w Monte Carlo czy największe obiekty na świecie. Dla nich była to codzienność przez wiele lat i spokój, który wprowadzają, na pewno pomaga.

Polski bohater Australian Open wie, że nie będzie jak Iga Świątek. "Debel to sport niszowy"

- Po sukcesie w Melbourne uderzyła cię mała sodówka?

- Nie nazwałbym tego sodówką. Był to tak wielki sukces, że czasami ciężko poukładać to sobie w głowie. Zajmuje to trochę czasu. Nie uważam, że jestem jakoś bardzo arogancki. Może tak się wydawać z boku, ponieważ ego jest duże i jestem dosyć egocentryczny, ale patrząc z perspektywy historii, wszyscy najwięksi sportowcy zawsze byli egocentryczni i zawsze tacy będą. Żeby osiągnąć sukces, trzeba myśleć głównie o sobie i o swojej karierze. Największych rezultatów nie osiąga się niestety poprzez myślenie o innych i sprawianie wszystkim miłości. Trzeba patrzeć głównie na siebie - oczywiście zdrowo. 

- Popularność cię męczy?

- Nie. Jestem deblistą, a nie ukrywajmy - jest to sport niszowy w porównaniu do singla. Nigdy nie będziemy na świeczniku.

- Pewnie słyszysz mniej głupich pytań.

- Zdarzają się. Trzeba ich czasami unikać albo przekierować w inną stronę. Jeżeli padają, omijam je i proszę o następne pytanie.

- Jaki temat najbardziej irytuje zawodników?

- Większość denerwuje wchodzenie w kieszeń. Finansowe względy i omawianie, ile to kto nie zarobił, i na co to wyda. To nas najbardziej irytuje, bo ludzie mówią liczby z internetu, a nie zdają sobie sprawy, ile to jest jeszcze kosztów, włożonych pieniędzy we wcześniejszych latach. Do tego wchodzenie w życie prywatne. Wyciąganie jakichś brudów i naginanie rzeczywistości, która niekoniecznie jest prawdziwa. Często nie jest tak, jak się wydaje w internecie. Wymyślanie pytań czy szukanie historii i sensacji jest męczące, a mediach wiadomości szybko się rozchodzą i trzeba je czasami prostować. Aczkolwiek nie winię dziennikarzy, bo wiem, że publiczność chce wiedzieć więcej o życiu prywatnym, finansach i tego typu rzeczach, ale często ta rzeczywistość jest naginana.

Jan Zieliński wie, że nie będzie jak Iga Świątek: Debel to niszowy sport
Sonda
Czy Jan Zieliński odniesie sukces?
Najnowsze