Kobe Bryant podróżował w niedzielę helikopterem, który rozbił się w Kalifornii. Początkowo służby nie potwierdzały udziału legendarnego koszykarza w tragicznym wypadku. Ostatecznie, po kilkudziesięciu minutach od zdarzenia, fatalne informacje zostały przekazane opinii publicznej. Początkowo za Wielką Wodą podawano, że na pokładzie znajdowało się pięć osób. Później jednak tragiczny bilans ofiar wzrósł. Szef strażaków Los Angeles, Daryl Osby, na konferencji prasowej zaznaczył, że jego ekipa znalazła się na miejscu najszybciej jak mogła, a we wraku natrafiono na dziewięć ciał. Informację tę potwierdził także Alex Villanueva.
- Mamy potwierdzenie, że nikt nie przeżył katastrofy. Na pokładzie śmigłowca było dziewięć osób - pilot i ośmiu pasażerów. Dopóki koroner nie przeprowadzi identyfikacji i nie złoży raportu, nie chcemy zdradzać nazwisk wszystkich ofiar - przekazał mediom szeryf hrabstwa Los Angeles. Wiadomo już, że na pokładzie obok Bryanta znajdowała się jego 13-letnia córka, a także trener baseballa John Altobelli z rodziną.
Przyczyny wypadku w Calabasas wciąż są badane. Wiadomo, że kilka lotów w okolicy zostało tego dnia odwołanych przez gęstą mgłę. Maszyna z Kobe Bryantem na pokładzie wzniosła się jednak w powietrze, mimo niekorzystnych warunków atmosferycznych.