Kilka dni temu "Los Angeles Times" opisało bulwersującą historię - jeden z przedstawicieli służb, który był na miejscu tragedii, zrobił zdjęcia ofiar. Na dodatek, chwalił się nimi pewnej kobiecie w barze, którą chciał poderwać. Prawnik Vanessy Bryant zaapelował, by wszyscy posiadający tego typu zdjęcia natychmiast je usunęli. Ona sama dodała, że czuje się "absolutnie zdruzgotana przez niewybaczalne i godne potępienia działania funkcjonariuszy".
Jak się okazało, zdjęcia z miejsca katastrofy miało kilka osób. Sprawców szybko zidentyfikowano. Okazało się, że to pracownicy biura szeryfa hrabstwa Los Angeles, jak również strażacy. Wszystkim nakazano usunięcie zdjęć. To jednak nie kończy sprawy, śledztwo jest w toku.
- Musiałem upewnić się, że zdjęcia przestały istnieć. To było dla mnie priorytet. Zidentyfikowaliśmy ludzi w to uwikłanych. Oni sami stawili się na komisariacie i przyznali się do zrobienia zdjęć, a następnie ich usunięcia - powiedział szeryf hrabstwa Los Angeles Alex Villanueva.
- Poinformowaliśmy ich, że takie zachowanie jest niewybaczalne. Ludzie wciąż opłakują swoich bliskich. Po tym, co przeszli, zmaganie się z tego typu problemami jest nie do przyjęcia. Trudno mi nawet pomyśleć, że w taki proceder zaangażowana była osoba z naszego wydziału - dodał.
Bryant, jego córka Gianna i siedem innych osób zginęli 26 stycznia 2020 roku na pokładzie helikoptera, który rozbił się i spłonął. Służby nadal badają przyczyny wypadku.