We francuskim Lille reprezentacja polskich lekkoatletów osiągnęła najlepszy w historii Drużynowych Mistrzostw Europy wynik - zajęła drugie miejsce ustępując tylko Niemcom. Wśród biało-czerwonych poza sporą radością było jednak też dużo niedosytu. Gdyby nie kilka dyskwalifikacji, mogliby walczyć nawet o złote medale.
Najbardziej rozgoryczony z całej kadry był Adam Kszczot. Wicemistrz świata wygrał bieg na 800 metrów, ale nie dostał jedenastu punktów za zwycięstwo. Sędziowie bowiem zdecydowali, że złamał przepisy wyprzedzając po wewnętrznej, kiedy to przekroczył linię toru. Ostatecznie jego wynik nie został więc uwzględniony. Po zakończeniu zawodów polski biegacz mocno narzekał na organizację całej imprezy, która jego zdaniem była fatalna.
- Francuscy sędziowie i obsługa nie potrafiła porozumieć się z nami po angielsku. Wielu zawodników z innych krajów też zwracało na to uwagę. Tyczkarze musieli pokazywać na palcach, jak mają być ustawione stojaki. Kulomioci nie mogli się dogadać, że potrzebują wody. Był upał, 28 stopni Celsjusza, a przy rzutni brakowało parasola, nie było się gdzie schować. W końcu przyjechaliśmy na zawody do Pcimia Dolnego, nie obrażając Pcimia, czy na Drużynowe Mistrzostwa Europy do poważnego kraju? Organizacyjnie to nie była lekkoatletyczna ekstraklasa, tylko druga liga. Kolejna sprawa to fatalne zaopatrzenie w naszym hotelu. Brakowało jedzenia. To było... Po prostu niesamowite - powiedział rozgoryczony w rozmowie z portalem "Sport.pl".
- Byliśmy zakwaterowani w czterogwiazdkowym hotelu Mercury. W części jadalnej pięciometrowy stół. Na nim ciepła woda, kawa. Jedna malutka, owalna taca, przypominająca bardziej półmisek dla maksymalnie czterech osób. Kilka plasterków sera, jakaś szynka. Bagietki do pokrojenia, miód, dżem, ale jakieś syntetyki w małych pojemnikach. Wszystko było raczej daleko od naturalnych produktów. Croissanty tylko wzrokiem odprowadziłem. Usłyszałem, że więcej nie będzie - kontynuował polski biegacz.
- Zapychałem się tym, co było. Po starcie i wyjściu ze stadionu wiedziałem, że w hotelu będzie to samo, więc musiałem ratować się fast foodem. Zamówiłem podwójne fryty, popiłem colą. Wróciłem do hotelu, zjadłem to, co było, czyli niejadalne mięso z jakimś ryżem. Akurat ryż był w porządku. Ogólnie kompromitacja. Jak można w ten sposób organizować tak ważne zawody? - zakończył Kszczot.