- Jaki był ten wyścig? Bardzo ciężki?
Maja Włoszczowska: - Tak, ale dobrze go rozegrałam. Miałam bardzo dobry start i potem cały czas utrzymywałam się w czołówce. Chyba ani razu nie spadłam poniżej piątego miejsca.
- Masz pomalowane paznokcie na złoto...
- Miały być kolorowe, ale jak zobaczyłam zdjęcie Kolumbijki, która zdobyła złoto w BMX z takimi paznokciami, to w ostatniej chwili zmieniłam zdanie i też poszłam w złoto.
- I celem było złoto? Tych srebrnych medali masz już strasznie dużo - 4 z mistrzostw Europy, 4 z mistrzostw świata, teraz drugi na igrzyskach.
- Każdy sportowiec marzy o złocie. Ja też o nim marzyłam, tym bardziej że olimpijskie srebro już w swojej kolekcji mam (Pekin 2008, red.). Ale bardzo cieszę się z tego srebra. To jest wyścig jeden na cztery lata, a mocnych dziewczyn było tutaj bardzo dużo.
- Cztery lata temu nie pojechałaś w Londynie, bo wcześniej doznałaś koszmarnej kontuzji nogi. Ten medal smakuje dzięki temu jeszcze lepiej?
- Nie podchodzę tak do tego. Przede wszystkim przez te cztery lata nauczyłam się nie myśleć o wynikach i medalach, tylko starać się cieszyć życiem i kolarstwem. To był wspaniały okres w moim życiu, mnóstwo przygód, sporo też pecha, ale często ten pech daje też dużo pozytywnych emocji.
- Jechałaś z opaską z nazwiskiem tragicznie zmarłego trenera Marka Galińskiego (wypadek samochodowy w 2014 roku).
- Strasznie mi przykro, że nie ma dzisiaj z nami Marka (Maja z trudem powstrzymuje łzy, red.). Nie byłoby mnie na tym podium, gdyby nie on. Dedykuję mu ten medal.