„Super Express”: - Zdziwiło panią to osiągnięcie?
Malwina Kopron: - Wynik jest super i jestem nim zdziwiona, bo ostatnio moje treningi nie wyglądały rewelacyjnie. A teraz jestem pełna optymizmu. Chciałabym rzucić jeszcze dalej i obronić złoty medal mistrzostw Polski, zdobyty rok temu.
- Optymizmu pewnie było jeszcze więcej podczas treningów w Kalifornii…
- Oj, tak. Spędziłam tam dziewięć tygodni po nowym roku. Wyrwałam się z codzienności, odpoczęłam, znalazłam wyciszenie, zaczęłam pilnować zdrowego odżywania. Rzuciłam słodycze, fast foody, potrawy ciężkostrawne. Parametry fizjologiczne wyraźnie się poprawiły. No i schudłam. W ubiegłym roku miałam 80 kilogramów, teraz 72. Co prawda, trochę to za mało.
- Czy pobyt w jednym ośrodku z Anita Włodarczyk dał jakąś korzyść?
- Widywałyśmy się głównie w siłowni. Dzięki Anicie zaczęłam wykonywać więcej zestawów ćwiczeń siłowych, choćby z piłkami lekarskimi albo na drążku. Dotąd podciągałam się samymi ramionami, a naśladując Anitę dodałam do tego odmach nogami i pracę całego ciała.
- A potem była operacja w kraju…
- Nie była związana ze sportem, więc nie chcę tego rozwijać. Potem miesiąc dochodzenia do siebie. W ten sposób praca z poprzednich miesięcy poszła w piach. Trzeba było budować od nowa. Chyba się udało pomimo ograniczeń w treningu. A w takiej sytuacji nadrobiłam zaległości na studiach w lubelskim UMCS i uzyskałam licencjat z bezpieczeństwa wewnętrznego.
- Jak z dochodami, skoro startów w tym roku jest niewiele?
- Na szczęście nie spadły, głównie dzięki sponsorowi, Grupie Azoty. Bez zmian pozostają stypendia olimpijskie i klubowe oraz żołd w wojsku. Jestem tam drugi rok, nadal jako szeregowa.
- Gdyby nie przełożono igrzysk, pewnie zaraz byłby awans…
- Mam nadzieję, że awans poczeka tylko do przyszłego roku (śmiech).
* Malwina już cztery lata trenuje pod kierunkiem swojego dziadka, Witolda Koprona. Jak mówi – ma spokój i komfort psychiczny, czego brakowało jej wcześniej. Po roku współpracy osiągnęła życiowy sukces: brązowy medal MŚ 2017 w Londynie (74,76 m).